Współczesne powieści z dreszczykiem przyzwyczaiły czytelników do szaleńczego tempa, nagłych zwrotów akcji, manipulowania czytelnikiem. A co, jeśli chcemy rozkoszować się klasycznym kryminałem, w którym zamiast szybkiego rytmu autor położył nacisk na oryginalną i fascynującą zagadkę? Wtedy warto sięgnąć po Tajemnicę wyspy Flatey.
Czerwiec 1960 roku. Wyspa Flatey, jedyna zamieszkała pośród tysięcy innych w zatoce Breiðafjörður. Żyje tu kilka chłopskich rodzin. Mieszkańcy pracą własnych rąk muszą zadbać o zabezpieczenie swoich podstawowych potrzeb. Łowią foki, oprawiają ich skóry, żywią się maskonurami. W prymitywnych warunkach odnajdują jednak spokój, a rytm pracy (zgodny z cyklem natury) zapewnia im poczucie bezpieczeństwa. Ten komfortowy stan burzy odnalezienie zwłok na pobliskiej wysepce.
Kim był ów człowiek i w jaki sposób znalazł się na bezludnej Ketilsey? Od jak dawna musiało leżeć ciało, skoro identyfikacja jest niemożliwa? I dlaczego wszyscy twierdzą, że nie znają tożsamości denata, skoro rozpoznali jego rzeczy osobiste? Pytania mnożą się, a odpowiedzi są o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać.
Na wyspie znajduje się kościół i cmentarz, poczta i telefon, szkoła, dom lekarki, kooperatywa kupiecka i najstarsza w kraju biblioteka. Tam przechowywany jest największy skarb Islandczyków – najsłynniejsza księga w historii północy, Flateyjarbók, zbiór skandynawskich poematów i sag. Manuskrypt zawiera pewną zagadkę, Aenigma Flateysensis, której jak dotąd nikt nie rozszyfrował, choć wielu próbowało. Jeśli poszukujący nie zastosuje się do wskazówek, sprowadzi na siebie klątwę.
Szybko okazuje się, że znalezione zwłoki należały do duńskiego profesora, specjalisty od Flateyjarbók, przekonanego, że rozwiązał ukrytą w księdze zagadkę. Czy dlatego zginął? A może mieszkańcy wiedzą o wiele więcej niż mówią? Zainteresowany sprawą dziennikarz przybywa na wyspę, by wszcząć własne śledztwo. Jego odwiedziny wprawiają bohaterów w poruszenie, bo oto kilku z nich – rozpoznanych przez Bryngeira – przestaje być anonimowymi Flatejczykami. I okazuje się, że jednak ich sekrety wcale nie są bezpieczne. Nie wszystkim podoba się, że obcy węszy wśród miejscowych – czy dlatego spotkała go kara? A może poważył się zakpić z surowych zasad Księgi?
Viktor Arnar Ingólfsson po mistrzowsku zbudował atmosferę Tajemnicy… W tej niespiesznej narracji umieścił szereg znaczących detali, które pojedynczo są niezwykle ciekawe, a jako całość składają się na wyjątkowy nastrój powieści. Wszystkie elementy są tu dopracowane do perfekcji, dlatego też tę książkę czyta się tak dobrze. Wnikamy w świat hermetycznej społeczności, poznajemy jej nieco dziwacznych i skrytych członków. Jesteśmy intruzami, ale z pewnymi przywilejami – widzimy więcej niż mógł zobaczyć pomocnik prefekta, ale dużo jeszcze zostaje do odkrycia. Sekret wyspy, małe tajemnice niektórych mieszkańców oraz zagadka flatejska - autor zadbał, by ciekawość i satysfakcja czytelników były zaspokajane stopniowo.
Trudno mówić o głębokiej psychologii bohaterów powieści Ingólfssona, bo konstrukcja postaci i zamysł powieści na to nie pozwalają. W tym właśnie tkwi sekret Flatejczyków – to bardzo zamknięta społeczność. Oni nie sei otwierają przed sobą ani przed innymi, nie zwierzają, uciekają od emocji. Życie w tak surowych warunkach, z dala od cywilizacji w pełni to usprawiedliwia. Wyspiarze nie rozmawiają o swoich uczuciach, oni je okazują czynami – opiekując się niedołężnymi rodzicami, zabraniem dziecka na połów, zdobywaniem dodatkowego pożywienia itd. Nawet otoczona estymą Księga jest dla nich ważna nie dlatego, że jest pięknie wykonana i kunsztownie napisana, ale z racji zawartych w niej historii ich przodków.
Warto zwrócić uwagę na warstwę językową – nastrojową narrację, zindywidualizowany styl wypowiedzi każdej postaci. Doskonałą pracę wykonał tłumacz, Jacek Godek. Słowa uznania za wyczucie i talent, bo niełatwo zachować ducha powieści w przekładzie. Tajemnica… zawiera także wyimki z Flateyjarbók oraz zagadkę czterdziestu pytań i odpowiedzi, jakie udało się uzyskać uczonym. Pisarz prowadzi interesującą grę z czytelnikiem – co rusz podsuwa tropy, symbole czy metafory ukryte w codzienności mieszkańców, w ich snach, przepowiedniach oraz – rzecz jasna – we flatejskiej księdze.
Mocno polecam miłośnikom klimatycznych powieści i atmosfery tajemnicy.