Dobry kryminał charakteryzować się musi przede wszystkim sprawnie poprowadzoną narracją i dynamiczną, wciągającą akcją. Warunki te – nawet do przesady – spełnia trzymająca w napięciu, choć miejscami dość niewiarygdna powieść Igora Brejdyganta Szadź.
Agnieszka to trzydziestosześcioletnia policjantka, która swoje obowiązki zawodowe realizuje z ogromnym zaangażowaniem. Jest nie tylko sumiennym pracownikiem organów ścigania, ale także inteligentną i błyskotliwą osobą, sprawnie łączącą fakty i „przeczuwającą” kolejne kroki przestępców. Gdy w lesie niedaleko Skarżyska znalezione zostają zwłoki młodej dziewczyny z odciętymi kończynami, Agnieszka domaga się, by to do niej trafiła ta sprawa. Na podstawie badań patomorfologa i ułożenia zwłok Agnieszka dochodzi do wniosku, że Zuza była kolejną ofiarą seryjnego mordercy. Intuicja nie zawodzi policjantki. Natychmiast rozpoczyna się szalony wyścig z czasem, by uchronić kolejną młodą dziewczynę przed brutalnym i pozbawionym jakichkolwiek skrupułów zabójcą.
Szadź to kryminał z rodzaju tych, w których czytelnik zna tożsamość mordercy, wie, kim najprawdopodobniej będzie kolejna ofiara, nie zna zaś szczegółów dotyczących motywu. Z każdą kolejną stroną czytelnik obserwuje więc zmagania policji z wszechobecną biurokracją i utrudniającą śledztwo papierologią, ale także mało wiarygodne zwroty akcji, które prowadzą Agnieszkę na nowe tory i ujawniają kolejne dziwne fakty dotyczące mordercy. Śledząc akcję z takiej perspektywy, czytelnik przeczuwa, że motyw, jakim kieruje się zabójca, a który poznamy na samym końcu książki, okaże się co najmniej zaskakująco. To jednak, co napędzało psychopatycznego Sławomira Wolskiego, okazuje się mocno „naciąganym”, a czytelnik pozostaje z rozczarowaniem.
Problemów z Szadzią jest kilka. Po pierwsze: intuicja Agnieszki, granicząca z jasnowidzeniem. Zbyt wiele elementów udaje się policjantce wyłuskać niby zupełnym przypadkiem, zbyt wiele sytuacji rozwiązują „prorocze sny”, które są już zupełną abstrakcją w opartej przecież na faktach pracy policji. Kolejnym „naciąganym” punktem jest sam morderca – Sławomir Wolski. Piekielnie inteligentny, niemal wszechwiedzący, przewidujący z dużym wyprzedzeniem kolejne kroki policji, jest po prostu postacią przerysowaną, a przez to, z każdą kolejną stroną książki coraz mniej wiarygodną.
Szadź od pierwszych stron uderza w najwyższe tony. Z początku tak duże napięcie i wartka akcja sprawiają, że nie sposób oderwać się od lektury, jednak gdy docieramy mniej-więcej do połowy książki, okazuje się, że ciekawości czytelnika nie da się już bardziej pobudzić. Paradoksalnie więc zabieg ten zabija dynamikę i miejscami lektura zaczyna się po prostu dłużyć. Autor zdradza też zbyt szybko finał książki, a ostateczne wyjaśnienia okazują się mocno rozczarowujące.
Z pewnością na pochwałę zasługuje za to tło powieści: opisy miejsc zbrodni oraz terenów, gdzie rozgrywa się akcja książki. Autor świetnie poradził sobie także z ukazaniem realiów pracy policji, rutyną, zaniedbaniami, ale też ogromnym zaangażowaniem niektórych pracowników mundurowych. Ciekawie skonstruowane zostało także tło społeczno-obyczajowe, w pamięć zapada kilka nietuzinkowych postaci epizodycznych.
Szadź Igora Brejdyganta czyta się błyskawicznie, z zapartym tchem oczekując kolejnych wydarzeń. Poczucie lekkiego rozczarowania przychodzi po zakończeniu lektury, gdy czytelnik składa w całość wszystkie elementy mrocznej, choć trochę „naciąganej” układanki.
TRZYMAJĄCY W NAPIĘCIU THRILLER AUTORA BESTSELLEROWEJ SZADZI Telefon dzwoni. Długa cisza. Wreszcie głos. Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Twoją...
KTO STRACIŁ JUŻ WSZYSTKO, ZAPOMINA, CZYM JEST STRACH Wywołana przez zakazany związek iskra radości, za którą tęskniła latami. Tyle wystarczyło, żeby...