Kolejna wojna do przeprowadzenia
Krytyki, która boli najbardziej, zawsze należy wysłuchać, ponieważ jest najbliższa prawdy.
Kyle Riggs wysłuchuje zatem krytyki. Okazuje się, że jest źródłem wszelkiego zła, zagrożeniem dla Ziemi. Na dodatek wszystko go boli, co optymistycznie rzecz biorąc oznacza, że jeszcze jakimś cudem żyje, ale jakość tego życia chwilowo jest dość niska. Jego przyjaciel/kolega ,admirał Crow, pod nieobecność Kyle’a zajął się budowaniem własnego imperium - na pozór tylko biurokratycznego. Nie jest więc łatwo być na rodzinnej Ziemi, a wśród wrogich gwiazd wcale nie lepiej. Riggs nie tyle jednak zmęczył się Kosmosem i „współpracą” z makrosami, co wrócił, by zadbać o przyszłość. A ta na pewno wiąże się z upartymi maszynami, które w dłuższej perspektywie nie tolerują połowicznych rozwiązań, patów czy remisów. Ziemia chwilowo oparła się sile makrosowych argumentów, ale nie oznacza to, że pozostawią ją oni w spokoju. Kiedy ktoś lub coś zaczyna niszczyć miny rozmieszczone przy gwiezdnych wrotach przez Siły Gwiezdne, niepokój błyskawicznie rośnie. Czyżby makrosy przybyły, by upomnieć się o swoje? Tak - i do tego korzystają z pomocy pewnego egoistycznego, ciekawskiego robota, któremu Riggs zapewnił swobodę podróżowania wśród gwiazd i planet. Pułapka na kosmicznych intruzów nie spełnia więc swojej roli, a do Ziemi zbliżają się pozbawione emocji maszyny. Czym grozi ich przybycie - wszyscy już dobrze wiedzą. Kyle decyduje się na ryzykowny ruch – przekonuje makrosy, że ich wrogiem nie są wszyscy ludzie, a tylko ci z Sił Gwiezdnych. Teraz wystarczy już tylko obronić niewielką wysepkę, którą Siły uczyniły swoim tymczasowym domem. Tylko - czy aż? Zdecydowanie to drugie. Tym bardziej, że wrogowi trudno odmówić zdolności uczenia się na błędach i uporu godnego uwagi.
Podbój to już czwarty tom cyklu Star Force. To całkiem przyjemna lektura, na kilka godzin przenoszącą czytelnika w inną rzeczywistość. B.V.Larson skutecznie unika często spotykanego w dłuższych cyklach schematu: jest pomysł, gdzieś wyruszamy, a potem kręcimy się w kółko jak pobudzony pies za własnym ogonem. Nawet zmieniając kierunek obrotów, trudno mówić o jakimś przełomie. Larson nie zabiera nas na stałe w Kosmos, by tam prezentować kolejne, coraz bardziej udziwnione rasy. Po walkach pozaziemskich przychodzi czas na obronę (skrawka) Ziemi. Sporo się zmienia, dochodzą nowe wątki, a wśród starych następują przetasowania pod względem wagi. Dominuje walka, choć nie brakuje intryg i momentów romantycznych. Stałym elementem pozostaje Riggs, bez którego materia nie nabrałaby (z pomocą nanorobotów) odpowiednich kształtów. Ważnym, pozytywnym i nadal perspektywicznym elementem Podboju jest robot Marvin, który znakomicie ożywia ciemną i jasną materię książki.
Wydarzenia w Podboju utrzymane są w dobrym tempie. Fabuła skutecznie wciąga, mimo braku wielkich przełomów, zaskakując może i drobiazgami, ale za to przyjemnie. Larson stawia na rozrywkę i unika tak modnego dziś pouczania czy sięgania po patos. Potrafi zaskoczyć, wywołać uśmiech na twarzy. Mimo upływu stron, nadal potrafi przykuć uwagę - nawet tych, którzy niespecjalnie przepadają za literackimi serialami. Seria Star Force trzyma poziom i wypada mieć nadzieję, że ta sztuka uda się autorowi i w kolejnych tomach. Bo przecież w przypadku makrosów i ich „braci mniejszych“ jeszcze nie wszystko zostało powiedziane, a wyjaśnienie kilku tajemnic byłoby miłą wisienką na całkiem smacznym torcie.
Kyle’a Riggsa czeka niezła przeprawa. W „Unicestwieniu”, siódmej powieści z serii Star Force, nic nie idzie zgodnie z planem...
Polują na nas. Dla treningu bombardują nasze światy. Gromada gwiazd w konstelacji Oriona co tysiąc lat wykonuje pełny obrót. Rządzący hołdują pradawnej...