Zło grasuje w Linköpingu
Symbolika pór roku, bardzo wyrazistych pór. Była już mroźna, przenikająca chłodem zima. Teraz jest gorące, upalne, parne lato. Czeka chyba jeszcze niepewna siebie wiosna oraz zmienna, niecierpliwa, niosąca zapowiedź zimy jesień. Mons Kallentoft zaczął mocnym uderzeniem, od zimy, którą u nas nazwano by od razu zimą stulecia lub co najmniej zimą przerwanej dekady. Teraz dla odmiany zaprasza nas na letnią porę. Cóż z tego, kiedy owe lato nie niesie - tak kojarzonego z tym okresem roku - odpoczynku, ani grama. To mordercze lato, wyciskające za pomocą słów pisarza z por ludzkiego ciała wszystko co najgorsze. Nie ważne zatem czy zimno, czy ciepło, wszystko może przygnębiać i wpędzać w depresję - taki wniosek uboczny płynie z lektury powieści Kallentofta.
Również tym razem historia opowiedziana jest w stylu Ofiary w środku zimy. Równie niejasnymi słowami, z podobną poetyką, męczącą, przygnębiającą zarówno treścią jak i sposobem narracji. Słowa są ciężkie jak olbrzymie, dodatkowo ostre na brzegach głazy. Tekst wymaga skupienia, nie można przez niego płynąć leniwym, rozluźniającym rytmem. Słowa są takie jak aura towarzysząca wydarzeniom: duszne, wilgotne, zbijające się w grupki jak ciemne chmury przed burzą. Zmęczone, ciągle z wyraźnym mozołem szykujące się do tylko na chwilę odświeżającej ulewy.
Oto próbka jakże charakterystycznej poetyki Monsa Kallentofta:
„Dzień zmierzający ku nieprzeniknionej ciemności. Jego agonia mieni się na żółto, czerwono i pomarańczowo.”
„Wątki jak niewypały, ryczą w drodze ku ziemi, a wszyscy zaangażowani w sprawę policjanci oczekują eksplozji, tego, że prawda się rozłupie i narodzi się na ich oczach.”
„Szczeliny w drzwiach wejściowych skrywających ciemność, w którą wpada się na łeb, na szyję.”
„Kąpielisko ze Sturefors mizdrzy się w obumierającym popołudniowym słońcu.”
Malin Fors popija w barze drinka za drinkiem, kolejne zimne piwo. Wcześniej obejrzała w telewizji francuski film, jak na policjantkę przystało o dysfunkcyjnej rodzinie i okrutnych morderstwach. Coś, o co o wiele łatwiej w telewizji służącej ludziom miłą rozrywką niż o relaksującą kroplę optymizmu. Malin czuje się zmęczona nie tylko pogodą, ale i brakiem angażujących zajęć w pracy. Marzy o jakimś zabójstwie czy gwałcie, czymś co pochłonęłoby jej umysł bez reszty. Co przerwałoby na chwilę monotonię rzeczywistości otaczającej ją jak wilgotne, oplatające ciało powietrze. Tove i Janne wyjechali na Bali na wakacje. Fors pracuje. Żyje w stanie zawieszenia od dwunastu lat, od czasu rozwodu z Janne. Nie zmienia tego stanu sporadyczny pozbawiony głębszych uczuć niezobowiązujący seks z dziennikarzem Danielem Högfeldtem, spotkanie się dwóch nagich ciał, bez duszy, bez słów i potrzeby jakiegoś wzajemnego zrozumienia.
„Gorzki paradoks, jak przemoc i cierpienie dają im zajęcie, a także w jakimś sensie radość.”
Marzenie Malin spełnia się. Pojawia się sprawa. Dziwna, niepokojąca, nietypowa. W parku miejskim znaleziono nagą dziewczynkę w szoku. Pokrwawioną i milczącą. Cierpiąca na częściową amnezję. Rodzice innej czternastolatki zgłaszają zaginięcie córki. Wyjechali na kilka dni do Paryża, w tym czasie się z nią nie kontaktowali, a po powrocie nie mogą znaleźć swojego dziecka. Biegający po plaży pies odnajduje zwłoki owej dziewczyny zagrzebane w piasku. Podobieństwa obu przypadków są jednoznaczne. To sprawka tej samej osoby, choć trudno stwierdzić nawet jaka jest jej płeć. Fors dostaje to, czego w jakiś sposób tak bardzo chciała, angażujące ją zajęcie. „Wyczuwa już przemoc. Obcowała z nią na tyle często, że teraz rozpoznaje ją już po zapachu.” Przemoc rozlewa się po okolicy. A czas biegnie nieubłaganie. Żadnych wyraźnych tropów, konkretnych podejrzanych. Modus operandi jest mało zrozumiały, lecz wszyscy wyraźnie czują, że to jeszcze nie jest koniec tragicznego, śmierdzącego dymem pożarów lata.
„Malin rozciąga się, szykuje ciało, by rozpruć taflę wody, podświadomość pośpiesznie sprawdza każdy mięsień, narząd, komórkę i kroplę krwi.”
Mnóstwo w tej książce szczegółów, mało ważnych obserwacji. Przelotnych myśli, chwilowych spojrzeń. Szczegółów, które mimowolnie dostrzegamy i filtrujemy na ogół odruchowo, bez jakiegokolwiek udziału świadomości. Są obecne tylko w danej chwili i już za moment znikają z pola widzenia i naszej pamięci. Tu pojawiają się na kartach powieści i próbują poprawiać nasze wyobrażenia miejsc i ludzi. Wszystko skąpane jest w ponurym świetle. Problemy, kłopoty, smutek, a zarazem werbalna żonglerka, niekończąca się przesada. Słowa napuchnięte, rozdęte, karykaturalne w swojej sile. Egzaltacja i dość ponura stylizacja. Mieszanina, nigdy nie prostująca się spirala myśli, rozmów, opisów, dygresji.
„...oto nastał czas powagi, a zło znów zaczęło się poruszać, ten niezdefiniowany czarny podziemny prąd, przechodzący tam, gdzie znajduje się wszystko, co ludzkie.”
Malin myśli, że Zeke wie, że Sven widział, że Malin myśli. Coś mi stale przypomina styl narracji obecny w książce. Już wiem, najlepszy szpiegowski serial wszechczasów, arcydzieło kinematografii całej galaktyki: Siemnadcat mgnawieni wiesny. Historia przemyśleń Stirlitza, niezwykłego szpiega, który podobnie jak pewien skromny elektryk zmienił XX wiek, tak on samotnie zmienił wynik wielkiej wojny ojczyźnianej. Jeżdżąc samochodem w mundurze wroga i myśląc, myśląc, myśląc. Wielbiciele pana Stirlitza powinni być zachwyceni Kallentoftem. Poczuć się mogą jakby ich idol zmartwychwstał i to w ciele dość atrakcyjnej kobiety jaką jest Malin Fors.
Płyną nigdy nie wysychające strumyczki świadomości. Dane płyną wieloma różnymi kanałami: z mózgu Fors, z jej oczu, z organów węchu, z podświadomości, z teraźniejszości i przeszłości. Dołączają się do nich strumienie z głów innych postaci, także tych już martwych. Pewnym problemem jest to, że nie ma żadnych filtrów i odszumiaczy tego zalewu słów. Wszystko się zlewa w jakąś całość i płynie jak Wisła do morza naszych głów. Niesie ze sobą to, co uda się zebrać po drodze, a nie są to tylko same rarytasy. Coś, co ratuje, przynajmniej w moich oczach, tę powieść to opowiedziana tu historia. Odrzucając specyficzną otoczkę, egzaltowane pozy, słowa-wydmuszki pozostaje opowieść o pogoni za mordercą, o trudach bycia policjantem, o stykaniu się z konkretnym złem w jego najbardziej namacalnej postaci.
Czy jest to jeszcze kryminał? Takie pytanie można zadawać sobie w trakcie lektury. Przecież w sumie poszukiwanie mordercy nie wydaje się w wielu momentach najważniejsze. Problemy społeczne, problemy psychiczne, krytyka współczesności zdają się dominować nad wątkiem kryminalnym. Przytłacza smutek, rozpacz, poetyka upadku i rozkładu. Dominuje swoista świecka apokalipsa nie niosąca ze sobą żadnej nadziei na coś lepszego. Zła nowina, że wszystko zmierza ku nicości, rozbiciu na cząsteczki, degeneracji. Dość ryzykowany jest ten sposób pisania, ta monochromatyczność, depresyjny, duszny klimat. Trudno identyfikować się z postaciami, są skryte za mgiełką niejasnych słów, dziwnych zachowań, wyobcowania. Sposób prowadzenia śledztwa też może dziwić, jest inny niż na ogół spotykany w literaturze kryminalnej. Policjanci popełniają podstawowe błędy zgodnie zwalając wszystko na nieznośną pogodę. Autor ciągle próbuje poszerzać poruszaną w powieści tematykę o dodatkowe wątki, w tym sprawę nadużywania prawa przez policję czy dyskryminacji mniejszości seksualnych. Nie wychodzi mu to zbyt dobrze, może za dużo chęci, za mało możliwości?! Za dużo starań poupychania na kilkuset stronach zbyt wielu ważkich spraw?!
Dziewiąty tom zmagań znakomitej komisarz Malin Fors! Jest noc. Malin Fors stoi jak skamieniała. Nie wie, jak się tu znalazła... Przed nią na ziemi leżą...
Kolejne śledztwo inspektora Zacka Herry'ego! Widok, jaki ukazuje się oczom policjantów na jednej ze sztokholmskich wysp, jest makabryczny, wręcz...