Pamiętnik opowiedziany maszynie przez mięcho
Tytuł recenzji to cytat z książki, dość zresztą dla niej charakterystyczny. Ludzie są bowiem w Ślepowidzeniu często nazywani mięchem - i to w różnych sytuacjach. Bulwersujące?! W dzisiejszych, przesiąkniętych nowatorskim rozumieniem humanizmu czasach - nie za bardzo.
Wyobraź sobie, że jesteś syntetykiem. Zajmujesz się zachowaniem systemów na ich powierzchni, odgadujesz konfigurację maszynowni pod spodem z jej odbić na wierzchu. To tajemnica sukcesu: rozumiesz system, jeśli zrozumiesz granice w jakich się zawiera. (s.311)
Narratorem, który opowiada o tym, co się już wydarzyło, jest Sirim Keetonem. Syntetyk, człowiek z wyciętą w dzieciństwie - w związku z zaawansowaną padaczką - połową mózgu. Bierze on udział w misji kosmicznej, której celem jest próba rozpoznania, a może nawet nawiązania kontaktu z obcą cywilizacją. Wyprawa zostaje wysłana w Kosmos po tym, jak w okolicach Ziemi pojawiają się dziwne obiekty, Świetliki, wykonujące coś w rodzaju zdjęcia naszego świata. Równocześnie wykryte zostają próby komunikacji, sugerujące istnienie w Kosmosie zaawansowanej, inteligentnej cywilizacji. Zaniepokojeni przywódcy ludzkości podejmują działania mające na celu wyjaśnienie zaistniałej sytuacji i zabezpieczenie Ziemi przed możliwymi konsekwencjami spotkania z Nieznanym. Tym bardziej, że świat osiągnął względnie wysoki poziom rozwoju technologicznego, a ludzie, wyzbywszy się złych namiętności i emocji, poskromili choroby, zanurzyli się w wirtualnej rzeczywistości i odłożyli niepokojące pytania o sens istnienia na bok. W obliczu nieznanego, wielce prawdopodobnego niebezpieczeństwa, ziemscy przywódcy podejmują ich zdaniem najlepsze działania prewencyjne w myśl starej zasady: pragniesz pokoju - szykuj się do wojny.
Tezeuszem, kosmicznym statkiem poruszającym się z niebywałą jak na dzisiejsze możliwości prędkością w kierunku odległych zakątków Kosmosu, leci załoga pogrążona w hibernacji. Dobrano ją tak, by jej członkowie mogli najlepiej wypełnić misję nawiązania kontaktu z Obcymi, a przynajmniej efektywnego ich rozpoznania, zbadania. Jest więc wśród tych podróżników w czasie i przestrzeni niezwykła lingwistka o czterech osobowościach w jednym ciele, biolog - cud inżynierii, biotechnologii, doświadczony żołnierz oraz syntetyk. Celem tego ostatniego jest pozbawione interpretacji i emocjonalnego zaangażowania zbieranie informacji, zapis w umyśle czystej wiedzy, na którą z niecierpliwością czekają zleceniodawcy. Dowódcą Tezeusza jest wampir, istota jakiś czas temu zrekonstruowana przez ludzi. Niezwykle inteligentny drapieżca, którego specyficzne możliwości mają zapewnić sukces misji.
W Obłoku Oorta wędrowcy napotykają dziwny obiekt, którego natura jest trudna do zrozumienia, a który przy próbie kontaktu przedstawia się jako Rorschach. „Rozmowy” z obiektem wydają się nie zmierzać w żadnym sensownym kierunku, a członkowie ekspedycji mają problemy nie tylko ze zrozumieniem Obcego, ale i siebie nawzajem. Napięcia pojawiające się w sytuacji realnego zagrożenia i wybuchające co chwila konflikty nie ułatwiają prób zrozumienia czegoś obcego cywilizacji ziemskiej. Dodatkową niepewność i poczucie zagrożenia stwarza obecność wśród załogi wampira, którego zachowanie dla większości jest równie trudne do przewidzenia, jak w przypadku tajemniczego Rorschacha.
Peter Watts podejmuje, zresztą po raz kolejny w literaturze s-f, nośny temat Pierwszego Kontaktu. Na pewno w sposób ciekawy, w pewnym stopniu nowatorski. Obcy przez niego opisani nie są jakąś wyrafinowaną mutacją białkowego życia, jakie znamy. To istoty nam obce, żyjące w skrajnie nieprzychylnym człowiekowi środowisku i kierujące się zasadami, o których nic nie wiadomo. Takie próby wychodzenia poza proste, naiwne wyobrażenia istot pozaziemskich podejmowano już nie raz, dobrym przykładem są tu świetne powieści Lema - takie jak chociażby Solaris czy Eden.
Odniesień do ciekawych zagadnień nauki i jej pogranicza jest w Ślepowidzeniu bardzo wiele. Dość wymienić test Rorschacha, hipotezę chińskiego pokoju, teorię gier i jej zastosowania. Watts porusza rozmaite zagadnienia z zakresu neurologii, psychologii, fizyki współczesnej, biologii, informatyki. Ta obfitość ma swoje dobre i złe strony. Trudno bowiem zmieścić wszystko w jednej książce i część zagadnień z konieczności trzeba potraktować "po macoszemu".
Peter Watts zdaje się być zwolennikiem dziewiętnastowiecznego, pełnego euforii, podejścia do nauki: dużo już wiemy, jeszcze chwila i dowiemy się reszty. Początek dwudziestego wieku znacząco ostudził te buńczuczne zapowiedzi, które mimo to co i rusz odżywają w postaci nieograniczonego optymizmu poznawczego. Podejście Wattsa polega często na takim doborze argumentów, by odwracać uwagę od słabych strony prezentowanych koncepcji. Zapomina pisarz czasami, że z tych samych danych można wyciągnąć odmienne wnioski, przez określoną skończoną liczbę punktów w przestrzeni można poprowadzić nieskończoną liczbę funkcji ciągłych, z których trudno wyróżnić jedną jako najlepszą, najpiękniejszą.
Forma powieści nie jest łatwa. Autor porusza mnóstwo tematów, niektóre dosyć głęboko, niektóre tylko sygnalizując. Dialogi wymagają skupienia i cierpliwości, a i tak mogą w jakimś stopniu pozostać niezrozumiałe. Przyczynia się do tego dziwaczna poetyka Wattsa, nadużywanie mądrych słów, sprawiające wrażenie tworzenia pseudopoezji wymieszanej z żargonem naukowym. Za mętnymi, mającymi robić wrażenie sformułowaniami, często nic się nie kryje lub skryta jest trudność w wyjaśnieniu czegoś w sposób logiczny i sensowny. To metoda stosowana przez niektórych naukowców: ukrywanie własnej niewiedzy i niepewności za zasłoną dymną z pozornie mądrze brzmiących zlepków słów. Pod względem językowym powieść zresztą mnie nie zachwyciła. Stałym elementem są w niej nieprzyjemne wulgaryzmy. Sugeruje się, że jest to składnik warsztatu doświadczonego naukowca. Bez takich "łacińskich" wstawek można się jednak bez problemu obejść, czego dobitnym przykładem jest wspomniana już proza Stanisława Lema.
Ślepowidzenie jest książką intrygującą, zmuszającą do myślenia i do poszukiwań. Wartą uważnej lektury. Jest przy tym pozycją bardzo smutną, nie tylko ze względu na fabułę. Sugeruje się tu, że przyszłość ludzkości będzie pełna szczęścia, które jednak wyraża się tylko wiecznym niezadowoleniem, trudnościami w kontaktach interpersonalnych, samotnością, urazami, traumą, ucieczką od problemów, indywidualizmem, brakiem prostej radości z życia. Humoru w tej powieści i nadziei prawie nie doświadczamy.
Bardzo do przekonania trafia argumentacja na rzecz ostrożności w poszukiwaniu przyjaznych nam jakoby Obcych. W tej kwestii jestem, zgodnie z użytą w powieści nomenklaturą, Pesymistą. Żeby bowiem eksplorować Kosmos, potrzebna jest odpowiednia wiedza i technologia. Z technologii wynika wojowniczość. Ludzie rozwijają wiedzę i naukę nie tyle z ciekawości i dla przyjemności, co z powodów praktycznych: w celu przeżycia, bezpieczniejszego i łatwiejszego życia, uniezależnienia się od przyrody. Dowodem na to są liczne plemiona prymitywne, które potrafiły przetrwać tysiące lat bez większych zmian. One po prostu ich nie potrzebowały: ich członkowie mieli co jeść, przyroda im na co dzień znacząco „nie zagrażała”. Mieli "chleb i igrzyska", więc nie potrzebowali wiele ponad to. Człowiek z natury jest leniwy i woli bawić się niż ciężko pracować. Pracuje, kiedy musi, choć pod tym pojęciem kryją się naprawdę zróżnicowane motywacje. Obcy z Kosmosu wcale nie muszą być "dobrymi wujkami", niosącymi nam torby prezentów. Mogą nas, jak ma to miejsce w Ślepowidzeniu, potraktować jako wroga, którego trzeba unicestwić. A jeśli obcy są na wyższym poziomie rozwoju technicznego, powinni dysponować lepszymi niż my środkami zniszczenia. I powód tego, co się Obcym może w nas nie spodobać, nie jest specjalnie istotny.
Pięć lat temu zniszczyłaś świat. Świat sam sobie na to zasłużył. Z głębin oceanu przyniosłaś mu pewien dar - apokaliptycznego mikroba zdolnego przewrócić...
Jak zorganizować bunt na pokładzie, kiedy budzą cię z hibernacji na parę dni co milion lat? Jak konspirować, gdy garstka potencjalnych sojuszników...