Skręcona historia Jakuba Ostromęckiego to napisana z pasją opowieść o tym, że sztuka kinematografii, a szczególnie filmy historyczne, to tak naprawdę pełne czaru opowieści o tym, co chcielibyśmy zobaczyć. To forma, która oddziałuje na nasze zmysły, porusza, oszałamia, za nic mając sobie to, co niektórzy nazwaliby poprawnością. Bo kino to czar, który ma nas zachwycić, zapewnić przygodę, o jakiej marzymy. A jeśli przy tym czasami film lekko rozminie się z prawdą – szczególnie tą historyczną – to otrzymamy jedynie dysonans poznawczy, który nie powinien umniejszać rangi dzieła.
A jednak Jakub Ostromęcki zadał sobie trud odnalezienia w ponad dwudziestu produkcjach filmowych tego, co jest niezgodne z prawdą. Czy jednak gdyby producent i reżyser kierowali się podręcznikami historii, to ich dzieła byłyby lepsze? Czy bardziej by się podobały? I – wreszcie – czy by się lepiej sprzedały?
Ostromęcki bada sprawę, poczynając od 300, a kończąc na Generale Nilu. 300, historia traktująca o epizodzie wojny Spartiatów z Persami, była w Iranie zakazana. Ukazani w filmie Persowie, a zatem przodkowie Irańczyków, przedstawieni jako lubieżni, nieuczciwi i zdradzieccy w opozycji do honorowych i szaleńczo odważnych Spartan, wzbudzili niezadowolenie nie tylko w Teheranie, ale także w USA. Jak Iran długi i szeroki, tak wszyscy komentowali ten zakazany film, głośno wyrażając swoją niechęć do Ameryki. I nic dziwnego, wygląd Persów może wzbudzać w widzach zażenowanie. Tak grubą kreską oddzielono tu dobrych od złych, że trzeba by utracić wzrok, aby mieć jakiekolwiek wątpliwości, kto jest bohaterem. Ale nie tylko wygląd postaci zdumiewa. Walczący zawsze w szyku Spartanie w filmie decydują się na spektakularne pojedynki jeden na jeden, które były wszak w Sparcie surowo karane. No, ale wtedy przecież liczyła się wygrana, a nie dobra scena filmowa.
Nieco dokładniej postaciom przyglądamy się w superprodukcji Wikingowie. Otóż bohaterowie serialu Michaela Hirsta zamiast, jak przystało na historycznych Wikingów, założyć kolorowe wełniane szaty, paradują w skórzanych czarnych spodniach, których nie powstydziłby się przedstawiciel Hells Angels, a tuniki dekorują kawałkami skór i metalu, do boju mknąc z gołymi głowami, podczas gdy wiadomo, że walcząc, lepiej osłonić czoło – zwłaszcza, jeśli ma się na to, jak Wikingowie, środki. A jeszcze więcej kontrowersji wzbudza pomysł całej ściany tarcz dzierżonych przez kobiety-wojowniczki. Wszak w Walhalli nie ma chyba dla nich miejsca, o ile nie są Walkiriami…
Sięgając do XX wieku i do 9 kompanii Fiodora Bondarczuka, otrzymujemy przepis na wielki hit. Grupa młodych, wśród których są łobuz i wrażliwiec, inteligent i drań, zostaje wrzucona w bezlitosne otoczenie. Trwa wojna w Afganistanie. Wojna, której Rosjanie nie mogą wygrać, a każda kolejna potyczka jedynie potęguje liczbę ofiar. W tej wzruszającej patriotycznej agitce wciąż przed oczami widza powiewa się radzieckimi sztandarami, w tle słychać Gorbaczowa ľ jest topornie, ale porządnie. Tymczasem rzeczywistość odnotowuje, że Rosjanie w Afganistanie byli dalecy od porządku. Ot, choćby zjawisko „dziadów”, czyli starszych stopniem i stażem żołnierzy, znęcających się nad młodymi, u Bondarczuka dyskretnie przemilczane, podobnie jak fakt permanentnego niedoinwestowania radzieckich oddziałów, którym zdarzały się grabieże… żywności, czajników, pościeli i elektroniki, w ZSRR zupełnie nieosiągalnej. Nijak ma się to do szlachetnych, pełnych honoru i patriotyzmu, nieco tylko zagubionych w politycznych zawiłościach radzieckich żołnierzy.
Te trzy przykłady obrazują, jak daleko czasami posuwają się producenci filmów historycznych, pragnąc uatrakcyjnić pokazywaną rzeczywistość. Nie ma co się zżymać na Jerzego Hoffmana, że nieco poprawił rzeczywistość w Ogniem i mieczem czy w Bitwie Warszawskiej. Podobało się? Niektórym bardzo. Po prostu nie należy tych filmów oglądać w towarzystwie historyków. Nie powinno się także za bardzo wierzyć w prawdę filmową, bo można się srodze zawieść. A wtedy rozczarowani widzowie, zakochani w Melu Gibsonie jako Williamie Wallasie, mogą nie zrozumieć, dlaczego postawiony aktorowi pomnik, na którym widnieje w kilcie i z mieczem w dłoni, ktoś potraktował młotem.
A zatem – kino to ułuda, a historia to fakty, choć jak wiadomo, piszą ją zwycięzcy. A zatem, kto wie, jak właściwie było naprawdę.
Bardzo polecam.