Mamy przed sobą świadectwo nawróconej celebrytki. Niech Was nie zmyli imię. Maja to naprawdę Agnieszka Frykowska, okrzyknięta naczelną skandalistką po występie w reality show „Big Brother". Zmieniła imię, symbolicznie zrywając ze starym życiem, pełnym narkotyków, zakrętów losu i szukania poklasku za wszelką cenę.
Część poświęcona przeszłości jest pasjonująca. Poznajemy skomplikowane losy rodziny Frykowskich, w których nie brakowało tragicznych zdarzeń. Maja jest do bólu szczera. Nie ukrywa swego wcześniejszego zagubienia i upadków, często związanych z narkotykami. Być może po lekturze jakiś młody człowiek zastanowi się nad tym, czy warto po nie sięgać – niektóre historie są przerażające. Ogarnia nas też smutek – ile pustki i zagubienia kryje się za pozornie błyszczącym i barwnym światem celebrytów!
Część drugą, dotyczącą nawrócenia, czyta się z mieszanymi uczuciami. Mam wrażenie, że Maja pisze szczerze. To, że odważyła się wydać taką książkę, wiedząc, że niektórzy wezmą ją za nowy sposób lansowania się w mediach, budzi szacunek. Jednak dwie rzeczy, charakterystyczne dla wielu nawróconych, nie podobają mi się. Po pierwsze: myślenie zerojedynkowe, czarno-białe. Albo jesteś z Bogiem, albo przeciw Niemu. Za dużo tu też doszukiwania się działania demonów. W świecie są różne odcienie szarości. To nie rzeczy są złe albo dobre, tylko to, co z nimi robimy. Celebryta może wykorzystać sławę do imprez i podrywania płci przeciwnej, ale też do działalności charytatywnej czy ewangelizacji – jak Frykowska obecnie. Ktoś przez narkotyki/alkohol spadnie na dno i nie tylko nie podniesie się, ale czasem nawet zacznie ściągać na dno innych. Drugi się odbije i zacznie pomagać osobom na dnie. Rozumie ich doświadczenia – sam przez to przeszedł. Nawet religijność ma dwie strony medalu. Jest piękna, gdy służy doświadczaniu miłości i dzieleniu się nią. Bywa jednak też karykaturalnie śmieszna w przypadku dewocji (pobożności na pokaz), a nawet zła, gdy jest pretekstem do odrzucania inaczej myślących. Są przecież ludzie mający Boga na ustach, a pogardę i nienawiść w sercu.
Po drugie – Maja nawróciła się, wierząc w Jezusa. Dla Niej to cudowne doświadczenie i szanuję Jej przeżycia. Cieszę się, że znalazła w życiu kompas. Natomiast nigdy się nie zgodzę z tym, co próbuje nam przekazać – że Jezus jest jedyną słuszną drogą. Uważam, że do Boga prowadzi wiele ścieżek i każda z nich jest równie dobra. Odnaleźć Pana można, mając w sercu Jezusa, Allaha, Jahwe, nauki Buddy, wielu bogów, a nawet będąc ateistą. Liczni niewierzący realizują bowiem codziennie przykazanie miłości, choć odrzucają ideę Boga. Uznanie jakiejkolwiek religii za JEDYNIE słuszną rodzi patologie. Nawracanie innowierców mieczem, choć Jezus głosił miłość. Islamscy terroryści, zabijający w imię Allaha. Członkowie sekty, wpatrzeni w guru, który jako jedyny zna prawdy objawione. Przykłady można mnożyć. Ten sam grzech pychy (ja wiem najlepiej!) popełniają też zresztą wojujący ateiści, pragnący wszystkim udowodnić, że Boga nie ma. Bóg jest – przynajmniej ja w to wierzę. Ale żadna z religii nie jest do Niego jedynie słuszną drogą.
dr Kalina Beluch