Niedościgły standard poezji
Ta książka zawiera w sobie dwie książki. Do środka została włożona rozprawa polonistyczna analizująca drobiazgowo, tomik po tomiku, poezję Zbigniewa Herberta. Ale ta „książka w książce” nie jest najważniejsza, wszak takich rozpraw – mniej lub bardziej udanych – powstało już wiele. O wiele bardziej istotna wydaje się książka druga – przedstawiająca światopogląd, a więc coś więcej niż twórczość i biografię. Światopogląd to przestrzenny, którego nie sposób opowiedzieć jedną tylko nicią narracji. Chodzi przecież o Zbigniewa Herberta – najwybitniejszego polskiego poetę XX wieku. [tab]Gdyby chodziło tylko o analizę polonistyczną – można by przejść nad tą pracą do porządku dziennego. Gdyby chodziło tylko o biografię – można by poczuć rozczarowanie. Są tutaj niewydobyte dotąd perełki (informacja o ostatniej – korespondencyjnej Muzie - Herberta, czyli aktorce Elżbiecie Grucy), są ważne sprostowania (MaK z postpaxowskiego „Słowa” to wcale nie autor „Rovigo”), ale generalnie w warstwie biograficznej „Poeta czyli człowiek zwielokrotniony” pióra Bohdana Urbankowskiego pozostaje w głębokim cieniu „Pana od poezji” Joanny Siedleckiej. W wielu ważnych punktach Urbankowski odwołuje się do tej pracy, obficie cytuje ją in extenso, w zamian pochwali, ale też niesprawiedliwie urazi Siedlecką w przypisie na str. 30, udowadniając, że nie do końca chce rozróżniać reportaż biograficzny od biografii. Zresztą redaktor „Poety, czyli człowieka zwielokrotnionego” powinien niektóre przypisy bezlitośnie ścinać – np. jak ten na str. 206-207, w którym Urbankowski „dokłada” Balcerowiczowi za to, że pod dyktando Sorosa w prowadził w Polsce rządy obcego kapitału, gdzie indziej pisze o „żarłocznym kapitalizmie”, choć winą Balcerowicza pozostaje raczej fakt, iż bez porzucenia fiskalizmu socjalistycznego państwa – prawdziwy kapitalizm tutaj nie zaistniał. Jako biograf Urbankowski zrehabilituje się jednak detektywistycznym wręcz, historyczno-filologicznym rozważaniem na temat daty powstania wiersza „Dwie krople”. [tab]Często popełnianym błędem w krytycznoliterackich analizach jest traktowanie tekstu poetyckiego jako samodzielnej całości – to zabieg nawet modny, jednak ten kto chce poznać prawdę o roślinie powinien ją czerpać nie tylko z obserwacji kwiatów, ale również korzeni i nasion. I od korzeni właśnie Urbankowski zaczyna – od kształtowania się zrębów światopoglądu (to słowo w tej recenzji padać będzie często), a więc od korespondencji Herberta z Henrykiem Elzenbergiem, od wczesnego (co nie znaczy młodzieńczego) szkicu „Hamlet na granicy milczenia” i ciekawej tezy, że Herbert kreślił w nim tyleż wizerunek duńskiego księcia, co autoportret. W sferze już czysto literackiej wiele miejsca poświęca Urbankowski wczesnym tekstom z „Podwójnego oddechu”, które choć ukazały się już pięć lat temu praktycznie nie są poddawane krytycznej refleksji – i nie wiadomo, czy przez lekceważenie, jakim obdarzają ten zbiór badacze, czy za sprawą sprzeciwu Katarzyny Herbertowej wobec tej publikacji. Pani Herbert poświęci zresztą Urbankowski arcydowcipną dygresję – w żaden sposób nie umniejszając jej roli i zasług, oceni sytuację, w której wdowy po poetach mianują się właścicielkami i cenzorkami ich niedrukowanej wcześniej spuścizny. Ale wróćmy do wierszy z „Podwójnego oddechu” – zostały potraktowane jako w dorobku autora „Struny światła” teksty pełnoprawne, a co więcej – ważne, bo leżące u fundamentu dalszej twórczości. Fundamentu nie widzi się oglądając budowlę – ale od nich zaczyna się, na nich też całość się opiera. Dopiero potem Urbankowski dokładnie omówi, książka po książce, całą twórczość Zbigniewa Herberta. [tab]W fundamentalnym i nieocenionym „Panu od poezji” Joanna Siedlecka zajmowała się biografią Herberta. O twórczości starała się nie wypowiadać w żaden sposób, chyba że jakiegoś elementu od biografii nie udało się od niej oddzielić. Urbankowski połączył biografizm wywiedziony z pionierskiej, intelektualnie odważnej, pracy Siedleckiej (a także z syntetyzującego filmu Jerzego Zalewskiego „Obywatel poeta”) z rozprawą o twórczości, rozprawą naukową, choć spisaną bez naukowego warsztatu (przypisy jeśli już się pojawiają – to rzadko i przede wszystkim po to, aby wyrównać – czasami za pomocą ciosu grabiami – prywatne porachunki Urbankowskiego). Bohdan Urbankowski analizuje nie tylko wiersze Zbigniewa Herberta – to zresztą jest tyle podstawa, co powinność, jednak bynajmniej nie najważniejsza część pracy. Tak samo analizuje też jego dramaty i eseistykę. Jednak o wiele więcej uwagi poświęca światopoglądowi poety, jaki wyłania się z jego utworów, listów, a nawet więcej – czynów i życiowych wyborów. Omawia także jego kreacje – różne oblicza (postacie) Herberta, owoce tyleż kreacji, co autokreacji. Wymieńmy te najważniejsze: Patryk, Pan Cogito, dowódca Samodzielnej Brygady Huzarów Śmierci pułkownik Zbigniew Herbert. Owszem, każda z tych twarzy została stworzona na inny użytek, a więc kolejno – publicystyki, poezji, aktywności (demonstracji) polityczno-obywatelskiej. Ale właśnie dlatego wszystkie składają się na coś szerszego (i ważniejszego) niż tylko twórczość – na światopogląd. Nie można odmówić Urbankowskiemu dokładności tych omówień, w przypadku pułkownika Herberta sięga do rodowodu każdego szczegółu: stopień (ci, którzy byli podchorążymi w czasie Powstania Warszawskiego dziś są często pułkownikami), pieczątka (analogia do oddziału „Ognia”, mistyfikacja dokonana przez Piłsudskiego), formacja (huzarzy, żuawi śmierci, ale też oddział majora „Łupaszki”, który przyjął tytuł Brygady Śmierci). Oczywiście te „części składowe” symbolu nie są najważniejsze, ale zebrane w całość sporo mówią o jego rodowodzie. Dalej – poddaje oglądowi język poety, który był jedyny, niepowtarzalny i genialny, ale także eklektyczny, stanowił owoc (najczęściej uświadamianych) fascynacji, składał się z zapożyczeń, kalek, rozwinięć i naśladownictw, również udoskonaleń i polemik z dykcjami innych poetów, ich korekt, przyswojeń oraz ulepszeń. Herbert sporo zawdzięcza Kochanowskiemu i Karpińskiemu (!), Słowackiemu, Norwidowi, Przybosiowi, Różewiczowi i jego poprzednikom, Miłoszowi, Gajcemu oraz jego rówieśnikom. Może właśnie dlatego – stał się twórcą wybitnym, samodzielnie można kreować jedynie bełkot. [tab]Nie da się ukryć – „Poeta, czyli człowiek zwielokrotniony” to książka drażniąca polityczną niepoprawnością, napisana z pozycji ideologicznych, ale – takich pozycji ideologicznych, na jakich stał sam Herbert (lwowiak, wolący kupczyć swoją posoką niż nazwiskiem), jakim chciał pozostać wiernym – zarówno w poezji, jak i – co ważniejsze – we wszystkich życiowych wyborach i deklaracjach. To doraźna refleksja wywołana lekturą książki. Druga refleksja – jest poważniejsza. Niedościgły standard obecności twórcy w literaturze wyznaczył Zbigniew Herbert – poeta, który miał odwagę i wyobraźnię być kimś znacznie więcej niż poetą. MARCIN HAŁAŚ
Tę recenzję napisałem na potrzeby druku papierowego i gwoli otrzymania honorarium za jej publikację ;-) Na witrynę www.granice.pl udostępniam ją z sympatii dla redaktorów witryny.
Tadeusz Borowski, poeta, wraca z piekła obozu zagłady. Witają go przyjaciele, zapraszają przedstawiciele władz, z przekonaniem włącza się budowę nowej...
Po przeczytaniu Marzyciela i stratega profesor Wacław Jędrzejewicz powiedział: - Przez najbliższych...