W opowieściach z Czarnego Lądu niemal zawsze urzeka europejskich czytelników egzotyka. Nie inaczej będzie z „Pewnego razu w Afryce” – książka mieści zbiór historyjek zanotowanych przez misjonarzy, zasłyszanych od rdzennych mieszkańców Afryki, ułożonych przez wspólnoty religijne, a nawet – stworzonych na wzór afrykańskich opowieści. Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z literaturą ludową tego kontynentu, zna jej charakterystyczny wyczuwalny styl: pozorny „infantylizm” wywoływany prostymi fabułami, naiwnym dla zachodniego świata systemem wierzeń, dualizmem emocji, budowaniem świata na opozycjach). W większości przypadków opowiadań ze szczupłego w sumie tomiku te właśnie cechy są możliwe do zaobserwowania. Dodatkowego uroku dodaje historiom umiejętnie eksponowany koloryt lokalny. Innym składnikiem wpływającym na odbiór książki jest prezentowane przez bohaterów poczucie sprawiedliwości, przekonanie o słuszności biegu wypadków, brak narzekań na los.
Mieszkańcy Afryki wierzą w przeznaczenie, jednocześnie nie mają żalu do nikogo, nawet jeśli spotykają ich kolejne nieszczęścia: głód, choroby, śmierć dzieci. Afrykańczycy potrafią cieszyć się życiem i to właśnie zostało w „Pewnego razu w Afryce” silnie zaznaczone. Tom podzielony jest tematycznie: kolejne rozdziały dotyczą istoty stworzenia świata, tajemnicy życia, rodziny, wspólnoty, dobrych i złych czasów, radości i świętowania, spraw kulturowych, Boga. Każdy poprzedzony jest króciutkim wstępem teoretycznym, wprowadzającym czytelników w meandry życia na Czarnym Lądzie. Mieszczą się tu nie tylko historie wykorzystujące dawne afrykańskie legendy, ale też i anegdoty czy relacje dotyczące zachowań ludzi. Trzeba zaznaczyć, że przeważnie historie przefiltrowane są przez refleksję chrześcijańską, to zaś oznacza, że część egzotyki może zwyczajnie ulecieć. Czasami misjonarze porównują zachowanie ludności Afryki do zachowań postaci biblijnych, innym razem sprawdzają, w jaki sposób Słowo Boże jest realizowane na Czarnym Lądzie. W części wydarzeń dokonują nadinterpretacji, nie starają się dotrzeć do sedna sprawy, zadowalając się umoralniającym, religijnym komentarzem.
Na pewno rozczarowani byliby ci czytelnicy, którzy chcieliby odkryć w „Pewnego razu w Afryce” sens afrykańskiej kultury. Zostaje tu sporo tej urzekającej inności – jednak oswojonej przez katolicyzm. Ale jest w książce i sakralizacja codziennych zachowań, jest trochę patosu, jest informacja o „oswojeniu” świąt. „Historyjki mądrościowe” zamieniają się w historyjki umoralniające. Poszczególne fragmenty zbudowane są perfekcyjnie pod względem retorycznym, nadają się do opowiadania. Łatwo się przy nich wzruszyć – zwłaszcza że akcent bardzo często pada na biedę i krzywdę najmłodszych, miłość i oddanie, radość mimo wszystko. Pod względem konstrukcji dramatycznej nie można tym opowiastkom nic zarzucić.
Poza wszystkim, z racji ich krótkości, lektura przebiega błyskawicznie. „Te afrykańskie opowieści mówią o współczuciu, nawróceniu, przebaczeniu, łasce, radości, miłosierdziu, pokoju, pojednaniu, żalu i jedności. Głęboko wnikają w ludzkie serce, tajemnice życia, relacje człowieka z Bogiem i innymi ludźmi. Docierają do głębi i po same niebiosa w odwiecznym poszukiwaniu sensu”. To lektura dobra dla ludzi wrażliwych i szukających wzruszeń. Ale może mieć też inne, nietypowe zastosowanie: może się przydać księżom jako źródło tematów do kazań. Czyta się z zainteresowaniem.