Pewnego dnia przyszedł do mnie… to historia, którą pozornie zna każdy. Wystarczy wymienić imiona bohaterów: Marię, Józefa, Christiana, Jezusa, Magdalenę, aby domyślić się, że autor wprowadza czytelników w krainę biblijnych przypowieści. Jednak nie należy przygotowywać się na coś oczywistego, bo nawet to, co dobrze znane, ukazane w innym świetle, potrafi zaskoczyć. Autor zabiera czytelników do dwóch światów. Ci sami bohaterowie, te same wydarzenia, jedynie miejsce i czas akcji odmienny.
W XX- wiecznej Barcelonie poznajemy Marię i jej syna Chrystiana. To historia matki, która poświęciła się dla szczęścia ciężko chorego dziecka. Nie potrafi zrozumieć ani zaakceptować jego „wygłupów”, wstydzi się za niego, cierpi, a mimo to kocha i ufa bezgranicznie. Jak każda matka. To również opowieść o chłopcu, który widzi, słyszy i czuje więcej niż inni, który zdaje sobie sprawę ze swojej niezwykłości i ceny, jaką przyjdzie mu za nią zapłacić.
Druga część książki to z kolei podróż do starożytnej Jerozolimy. Na pierwszy rzut oka tu zgadza się wszystko. Jest spis powszechny, narodziny dziecka, ucieczka i śmierć na krzyżu. Tyle że historie kreślone przez Mariusza Wieteskę są pozbawione oślepiającego blasku świętości. Autor opowiada o ludziach, którzy byli wytworem czasów, w jakich żyli. Obserwujemy ich wybory i rozterki, chwile radości i zwątpienia. Jest tu cały wachlarz uczuć, emocji, pragnień i żądz, bo jeśli wierzymy, że Maria, Józef i Jezus byli ludźmi, musieli być w swoim człowieczeństwie autentyczni, musieli grzeszyć i popełniać błędy.
Autor daje czytelnikom możliwość przyjrzenia się poszczególnym wydarzeniom z różnych perspektyw. Każda z postaci zupełnie inaczej odbiera te same zdarzenia. Brak jednej prawdy, brak niepodważalności tego, co uznaliśmy za pewne i jedyne, może wywołać bunt. Czy właśnie to było zamiarem autora? Czy, dotykając nietykalnego, chciał prowokować i szokować? Być może.
Szokujący jest jednak w tej książce przede wszystkim realizm obrazów. Czytając opowieść o gwałcie, czytelnik czuje ból kobiety, odartej z kobiecości. Taki sam, bez względu na to, kim był sprawca i kim będzie owoc tego czynu. Współdzielimy niepokój Marii, szukającej zagubionego w Jerozolimie syna, przyznając jej pełne prawo do złości i pretensji. Cierpimy wraz z matką, bezradnie przyglądającą się śmierci dziecka. Buntujemy się, tak, jak ona, tak, jak robiłaby to każda matka.
Urodziłam syna, który był dla mnie największa miłością. A ty, Boże, go zabiłeś. I chociaż on wierzył w Ciebie i oddał Ci serce, to nic się nie zmieniło! To krzyk bólu kobiety, która traci dziecko, najbardziej naturalny, instynktowny.
A Maria Magdalena?
Jest Mesjaszem? Tak. Moim. Choć okazywał złość, pogardę, a nawet wybuchał gniewem, dawał miłość. Przy nim czułam się bezpieczna. On nie tylko słuchał i mówił „Rozumiem” On przede wszystkim kochał.
Ta krzywdzona kobieta, która doświadczyła w życiu tak niewiele dobra, kochała człowieka, nie Boga. Za sprawą lektury pozostajemy pełni szacunku wobec jej podniesionej głowy, nieugiętych kolan i walki o własną godność oraz o godność miliona kobiet. Wbrew wszystkiemu.
Pewnego dnia przyszedł do mnie… to książka, którą odczuwa się wszelkimi zmysłami. Głębia słów, z jakich została stworzona, maluje pełnowymiarowe obrazy. Można wielokrotnie do nich wracać, odnajdując za każdym razem coś, co wcześniej było niedostrzegalne.
Książka nie jest opowieścią o świętych figurach, stojących w kościele, ale o ludziach - takich, jak my sami, w których cząstki dobra i zła równoważą się. To historia miłości do matki, dziecka, kobiety i mężczyzny, do ludzi. A taka miłość nie powinna nikogo obrażać. Taka miłość nie jest kontrowersyjna.
Nie należy zniechęcać się minimalistyczną formą. Książka jest pełna, nie brakuje w niej ani jednego słowa. Po prostu trzeba ją przeczytać.
Barwnie napisana książka Mariusza Wieteska "Ołowiany Żołnierzyk", której żywa akcja absorbuje wyobraźnię czytelników, jest wielowymiarowa. Wartka fabuła...
Zielona Wyspa - utracony raj czy piekło na ziemi? Współczesna opowieść społeczno-obyczajowa o losie polskiego emigranta w Irlandii, usnuta na tle autentycznych...