Oświęcim to symbol. Trudno z tym polemizować, skojarzenia, jakie się nasuwają, gdy usłyszymy słowo „Oświęcim", są jednoznaczne. Dla wielu Oświęcim to obóz zagłady. Niesłusznie. W najnowszej książce Marcina Kąckiego pada stwierdzenie, że Oświęcim to miasto, które ma za sobą osiemset lat tradycji. To ludzie, którzy tam żyją, którzy muszą ułożyć sobie swoje sprawy w cieniu obozu. Bo obóz to Auschwitz.
Gigantyczny obszar przeszło dwóch tysięcy hektarów zmniejszono do niecałych dwustu. Na tej ziemi stoi dzisiaj muzeum, które jest młodsze od miasta, ale wielokroć od niego sławniejsze. Choć smutna to sława, bo KL Auschwitz-Birkenau to miejsce kaźni, potwornej zbrodni i niewyobrażalnego bestialstwa. Tymczasem Oświęcim to miejsce do życia czterdziestu tysięcy ludzi. Jakie to miejsce?
Marcin Kącki spaceruje po Oświęcimiu, zagląda w jego zakątki, pyta ludzi, jak się żyje w cieniu obozu. Jak się pracuje w zakładach chemicznych, będących w miejscu, w którym w czasie wojny stała fabryka zatrudniająca w niewolniczej pracy, więźniów kacetu. Pada wiele odpowiedzi. Wiele oskarżeń. Nad wszystkim tym wiszą słowa o klątwie, która została rzucona na miasto, a nawet o kilku klątwach. Rzucali je krzywdzeni, wypędzani z majątków, zabijani. Spadała na tych, którzy nie potrafili się przed klątwą obronić.
W reportażu Kąckiego Oświęcim nie jest szczęśliwym miejscem. Nigdy nim nie był. Za dużo tam sporów, waśni, historycznej niezgody. Małe miasteczko, podzielone kulturowo, pomiędzy Żydów i inne nacje,w czasie wojny znalazło się w centrum zainteresowania nazistów, którzy stworzyli tu fabrykę śmierci. Po wojnie, gdy przez okolice przetoczyła się Armia Czerwona, ludzie usiłowali jakoś żyć. Chcieli odebrać zabrane im pod budowę obozu ziemie, chcieli z obozowego dobra zbudować zniszczone pod budowę kacetu domy. Dziś można w nich znaleźć stare drzwi, deski, taborety, których historyczna „świadomość” może przerażać. Samych taboretów, na których stał komendant obozu Rudolf Hoess, gdy wieszano go na szubienicy w obozie, jest kilka… Ale czy pod koniec lat czterdziestych ktoś się martwił o to, co będzie z obozem?
Jak pokazuje Kącki, wojna minęła, ludzie musieli żyć. I muszą żyć dzisiaj. Dlatego niejeden z okolicznych mieszkańców szedł kopać ziemię, w której złożono popioły po spalonych Żydach, Polakach, Sinti i innych ofiarach krematoriów. Niektórych palono w ubraniach, gdzie zaszywali biżuterię. Inni połykali pierścionki, obrączki, złoto. Wytapiało się w złote łezki. Jeszcze długo po wojnie szukano tych łez.
Dzisiaj obóz to muzeum, do którego ściągają wycieczki z całego świata. Przyjeżdżają autokarami, zwiedzają obóz i wyjeżdżają. Nie interesują ich zakłady chemiczne, które słały w niebo i na miasto tyle pyłu, że oświęcimskie dzieci pierwszy biały śnieg widziały dopiero w górach, nie pytają o smród w mieście. Nie wiedzą o pogromie Romów, którzy drażnili mieszkańców Oświęcimia drogimi samochodami w czasach, gdy w mieście brakowało dobrze płatnej pracy. Czasami idą pod dawną willę Hoessa i dziwią się, że tam ktoś mieszka. Nie znają historii rodziny producentów wódek i likierów Haberfeldów, których dawna fabryka i kamienica, nie remontowane popadły w ruinę i zostały rozebrane, choć spadkobierczyni zamordowanych chciała ją odkupić. Władze utrudniały jej to, jak tylko mogły. Nie znają problemów, z jakimi borykają się założyciele Centrum Żydowskiego, którzy chcą pokazać mieszkańcom coś innego niż sam KL.
Z książki Kąckiego wyłania się podwójny świat. W jednym z nich jest KL Auschwitz-Birkenau, muzeum, z grupą czterystu przewodników, z milionami ludzi, którzy wciąż nie mogą uwierzyć, że można się było dopuścić takiej makabry, jakiej dopuścili się naziści. W drugim jest podzielone emocjami miasto, nieufne, pełne ludzi szukających swojego miejsca, w którym zbyt trudno jest myśleć o ekologii, o spokoju, o uczciwym planowaniu biznesu. Prawie każdy rozmówca Kąckiego prosi o dyskrecję, o zrozumienie, o przemilczenie pewnych spraw. Tak, jakby nad Oświęcimiem, położonym w niecce, wciąż zbierały się czarne chmury, które przykrywają zbyt wiele, aby powietrze mogło się tam wreszcie oczyścić. Wedle obrazu miasta naszkicowanego w tej książce – klątwa nam miastem wciąż wisi.
Dużo w tej publikacji historii i dużo refleksji nad teraźniejszością. Są tu i oświęcimskie kobiety dokarmiające więźniów, i oświęcimscy ludzie, szukający złota w prochu spalonych ludzi. Są ludzie walczący o czyste miasto i są tacy, którzy chętnie podnoszą rękę na innych. Są społecznicy i są miłośnicy szemranych interesów. Kącki, pisząc ten reportaż, skorzystał z tła, jakim jest muzeum. Skorzystał w sposób rzetelny i uczciwy. Postawił jednak wiele pytań o to, jakim miastem jest dzisiaj Oświęcim. Odpowiedzi będą trudne i bolesne. Warto jednak się o nie pokusić, odnaleźć je w książce. Są na tyle uniwersalne, że dotyczą wszystkich polskich miast i miasteczek.
Polecam.
„Maestro” Marcina Kąckiego to pisana przez 10 lat reporterska historia pedofilskiego skandalu w chórze Polskie Słowiki oraz jego dyrygenta...
Duma, porządek, oszczędność, stabilizacja, szacunek dla regulaminów - to poznaniak, Wielkopolanin. Jak jest naprawdę? Poznań według Kąckiego to miasto...