Walczyć do końca
Kończy się II wojna światowa – starcie dwóch wielkich totalitaryzmów: faszyzmu i komunizmu. Sowieccy komuniści niosą wyzwolenie ludziom od… życia i wszelakich ziemskich trosk. I to na zawsze. Na bagnetach, więzieniami i procesami, zsyłkami, śmiercią w imię lepszego jutra – a wszystko to nad śnieg wybielone wszechobecną, nachalną propagandą. Zaplanowany i bezwzględnie realizowany państwowy terror. Kto nie jest z nami, ten jest wrogiem, jest przeciwko nam – i dla takiego człowieka nie ma miejsca na pięknej, postępowej ziemi. Grupki żołnierzy, walczące dotąd – w zależności od sytuacji – zarówno z niemieckim, jak i sowieckim okupantem, teraz stają do nierównej walki z budującymi nowy raj na Ziemi ludźmi radzieckimi. Dla owych partyzantów-straceńców praktycznie nie ma wyjścia – są wrogami klasowymi, których prędzej czy później należy zlikwidować. Jak poetycko mawiał towarzysz Lenin – trzeba ich utopić w ich własnej krwi. To walka bez realnych szans na sukces. Dla tych partyzantów to praktycznie wybór śmierci w boju, z zachowaniem resztek godności, a nie w upodleniu w komunistycznej katowni.
Mały oddział AK na Kresach walczy nie tylko z najeźdźcą. Walczy również o prozaiczne przetrwanie. Nadchodzi zima i położony na Wschodzie przedwojennej Rzeczypospolitej las nie jest dobrym miejscem, by stawić czoła zimnu, chorobom, niedożywieniu. Trzeba zadbać o prowiant, lekarstwa, odrobinę ciepła, sprzęt. Najlepiej współpracując z mieszkańcami jakiejś, nie rzucającej się w oczy, mieściny. Taki plan wprowadza w życie „Bury” – dowódca oddziału. Tyle, że miasteczkiem, które sobie upatrzyli, interesują się również Sowieci. Choć pozbawione znaczenia strategicznego, niepozorne, zostaje odbite z rąk partyzantów przez dobrze uzbrojoną grupę radzieckich żołnierzy, wspartą Czerwonymi Olbrzymami – silnymi, odpornymi na ból żołdakami, siejącymi postrach wśród wrogów.
W ręce jednego z partyzantów, duchownego o pseudonimie „Ksiądz”, wpada przypadkiem pewien starodruk – grymuar, ukryty w ołtarzu starego kościoła. Wypełniają go informacje dotyczące magicznych rytuałów, opisane łaciną i dawnym, nie zawsze zrozumiałym językiem. Coś, co wydawało się tylko ciekawostką, dowodem na wiarę prostego ludu w zabobony, okazuje się pełne zaklęć, które – jak pokazuje próba zdesperowanych partyzantów – działają. Z ich pomocą „Ksiądz” tworzy Obrońców – odpowiedników Czerwonych Olbrzymów. Magicznie wzmocnionych, przemienionych ludzi. Czy nadal są oni ludźmi? Czy pomogą wygrać walkę, a przynajmniej bitwę? Czego Rosjanie usilnie poszukują w prowincjonalnym miasteczku? Jakie są koszty sięgania po nieznane siły i mroczną magię? Czy warto je ponieść?
Ostatnie namaszczenie Krzysztofa Haladyna to połączenie powieści zanurzonej w historii, fantastyki i horroru. Z jednej strony intrygujące, z drugiej – w pewien sposób niejednoznaczne. W czasach, kiedy wiedzę czerpie się często z różnych mało wiarygodnych źródeł, źródełek i zwyczajnych bajorek, a historia staje się elementem manipulacji i reinterpretacji, „zabawa” nią może przynieść opłakane skutki. Beletrystyczne, wymyślone elementy stają się często częścią wiedzy o przeszłości. Im dalej od pewnych wydarzeń, tym o to łatwiej. Ludzie wykształceni, oczytani znają fakty i różne ich interpretacje, ci korzystający tylko z popkulturowego przekazu znają głównie rozmaite wymysły, sprawiające wrażenie faktów. Ostatnie namaszczenie korzysta z historii, ale zarazem mocno ją odrealnia, mieszając z fantazją. Narzuca jednak dość wyraziste, plastyczne obrazy, które są tylko swobodną wizją autorską.
Siłą Ostatniego namaszczenia jest odmalowanie atmosfery świata bez przyszłości. Świata ludzi zapędzonych w zaułek bez wyjścia i skazanych na beznadziejną walkę, śmierć. Ludzi pełnych wątpliwości, rozterek, zdesperowanych. Takich, których wiara w prawdę, sprawiedliwość, honor podlega zachwianiu. Większość postaci w książce dobrze – choć chwilami w sposób przerysowany – oddaje ten stan ducha osób zaszczutych i tak naprawdę pozbawionych wizji lepszego jutra. Ludzi broniących się przed odczłowieczeniem i rozpaczą przy pomocy wszelkich sposobów, drobnych manipulacji, drobiazgów dnia codziennego. Chwilami autor trochę przesadza z odmalowywaniem tego klimatu. Trochę za dużo jest powtórzeń w przemyśleniach Księdza, swoistego wielokrotnego „mielenia” tych samych myśli. Miało to służyć wzmocnieniu gęstości atmosfery, ale chwilami okazuje się nużące. Nastrój opowieści wzmacnia też wybrana pora roku – szaruga, przenikliwy chłód, ogołocone z liści drzewa, zwiastuny zimy. Od razu magia wydaje się bardziej mroczna. Wyobraźmy sobie, że akcja ma miejsce w piękne słoneczne lato – efektu po prostu nie ma.
Postaci są różne – kilka zostało potraktowanych poważniej, reszta tylko przemyka po kartkach jak cienie. „Ksiądz” – żyjący w rozdwojeniu – jest dziwny – nie wierzy, ale jakby nie chciał całkiem odrzucić wiary ze względu na innych. Pełni rolę aktora, który odgrywa rytuały ku chwale Ojczyzny. Bardziej realistyczni i mniej literacko złożeni są dowódcy, którzy są ludźmi, na których barki złożono wiele – być może zbyt wiele. Muszą podejmować trudne decyzje, ponosić odpowiedzialność za ludzi. Podnosić innych na duchu nawet wtedy, kiedy sami na nim upadają. Jest to nieźle pokazane.
Magia w powieści działa, ale nie jest tą znaną z typowego fantasy – lekiem na całe zło świata techniki, wygodnym w wykorzystaniu trikiem. Jej użycie pomaga coś zmienić, ale koszty są tak naprawdę duże – i to nie tylko te związane z duszą, ewentualnym życiem po śmierci. Ci poddani jej działaniu zmieniają się i nie są już takimi samymi, jak byli wcześniej. Bezpowrotnie tracą cząstkę człowieczeństwa. Za pozornymi, chwilowymi sukcesami kryją się trwałe porażki. Magia jest, jak zwykle, czymś dziwnym, nieracjonalnym. Kilka słów, jakieś znaki i nagle zasady fizyki zasłaniają sobie oczy.
Powieść Ostatnie namaszczenie jest ciekawa, sprawnie napisana, w pewnych aspektach nawet świeża. Niektóre opisy są jednak zbyt brutalne (chociażby scena gwałtu). Niby to fantastyka, ale z detalami oddana przemoc pozostaje przemocą i mimowolnie pozostawia w czytelniku niekoniecznie chciane ślady. Psychologia postaci jest poprawna, choć nie ma w niej przesadnej głębi. Jest typowa dla większości powieści rozrywkowych powierzchowność. Z napięciem w książce bywa różnie. Nie jest ono narastające, ale sama lektura nie jest też – poza krótkimi fragmentami – nużąca. Czytelnik będzie ciekaw, jak akcja się rozwinie, jakie (i na ile dokładne) będą wyjaśnienia zagadek.
Technologiczny raj zaprasza do piekła. W zdewastowanym świecie przetrwały nieliczne, zarządzane przez korporacje Miasta. Uzależniony od cyfrowych narkotyków...
Zona, gdzie każdy przeżyty dzień jest świętem, każdy posiłek ucztą, a każda wypłata fortuną. Kurz jeszcze dobrze nie opadł po rocznicowej emisji, a Sołdat...