Nic nie jest przypadkowe
Tess Monaghan wraz z przyjaciółką, Whitney Talbot, wpadają na pewien pomysł. Pomysł związany z Mercy, szesnastoletnią kuzynką Whitney. Rodzice dziewczyny przypadkowo odkrywają bowiem, że zawarła ona przez Internet znajomość o charakterze jawnie seksualnym, i to ze starszym mężczyzną. Przy pomocy koleżanki informatyczki Tess i Whitney udaje się wyśledzić podejrzanego w Sieci. Zdążył już on co prawda zmienić swój nick na nowy, ale ksywka GoscDlaCiebie i pojawianie się na odpowiednich forach świadczy o tym, że nie zmieniły się upodobania nieznajomego. Prowadząc przemyślną grę Tess i Whitney czekają na kolejny ruch sieciowego podrywacza nieletnich, na zaproszenie na osobiste spotkanie. Ten moment nadchodzi, trzydziestojednoletnia Monaghan ma - trochę to naciągane - odgrywać rolę siedemnastolatki, która udaje, że skończyła dwadzieścia jeden lat. W trakcie randki Tess odkrywa w kurtce mężczyzny pigułki gwałtu, co wywołuje u niej gniew i chęć upokorzenia niemłodego podrywacza. Z chęci wyrafinowanej zemsty wrzuca mu kilka tabletek do drinka, a resztę na wszelki wypadek zabiera ze sobą. Potem, wraz z pomagającą jej przyjaciółką depilują nieprzytomnego mężczyznę i zostawiają półnagiego na parkingu przy barze. Sprawa wydaje się zakończona. Do czasu aż Tess zostaje aresztowana. Mickey Pechter, któremu Monaghan pokazała prawdziwe prawo jazdy oskarża ją o wiele rzeczy. Między innymi o spowodowanie ataku silnej alergii, straty finansowe i uszczerbek na zdrowiu, fizycznym i psychicznym. Sędzia skazuje Tess na sześć miesięcy udziału w indywidualnych lub grupowych sesjach panowania nad gniewem. Zamiast prac społecznych, których się pierwotnie spodziewała. Prawdopodobnie młody sędzia dostrzega coś niepokojącego w spojrzeniu, którym Tess obdarza Mickeya. Jest to ciekawe tym bardziej, że Tess Monaghan jest prywatnym detektywem z Baltimore.
Ciekawy, niebanalny początek. Trochę skomplikowany, ale za to jak napisany! Przykuwa uwagę, pochłania bez reszty. Soczysta ironia, zdrowy dystans do życia, bez mała chandlerowski, przygniatający, czarny humor robią swoje. I choć opisana sprawa nie jest głównym tematem powieści, to jej konsekwencja, w postaci wizyt u psychoanalityka, będzie nam towarzyszyć przez cały czas. Będziemy zresztą nieźle bawić się tymi dialogami, potyczkami słownymi Tess z psychiatrą. Są wśród nich prawdziwe perełki.
My, którzy mamy problemy ze zdrowiem psychicznym, wolimy określenie "nękani przez rzeczywistość".
Tematem wiodącym powieści jest dziwne zadanie, które dostaje Tess. Ma na zlecenie pewnej fundacji sprawdzić kilka spraw związanych podobno z przemocą domową. Przeanalizować dlaczego ofiary zginęły i czy policja zrobiła wszystko, żeby te sprawy wyjaśnić. Sprawy są dziwne, tym bardziej, że jedna z osób z listy po prostu żyje! Jeden przypadek jest zaś szczególnie makabryczny. Dotyczy bestialskiego morderstwa Lucy Frencher. Im bardziej Tess angażuje się w swoje zadanie, tym bardziej zaczyna się niepokoić. Rozmawiając z bliskimi niektórych ofiar odkrywa coś, co ją zastanawia. Stawia szaloną hipotezę, do której pasują kolejne ujawniane fakty. Wraz z Carlem Dewittem próbują prowadzić prywatne śledztwo Carl był obsesyjnie zaangażowany kiedyś w sprawę Lucy i emocjonalnie ciągle nie potrafi poradzić sobie z nierozwiązaną zagadką. Wierzy, że prawdziwy morderca Lucy żyje. Zdani na siebie Tess i Carl ujawniają część swoich podejrzeń niechętnej do współpracy lokalnej policji, a wszystko zdaje się powoli zmierzać do szczęśliwego finału. Czy jednak aby na pewno?!
Co takiego jest w tej prozie zaskakującego? Wszak to nie pierwsza dobrze napisana powieść kryminalna z zaskakującym zakończeniem. Książka pulsuje życiem. Dialogi, rozciągnięte między humorem, a sarkazmem są ironiczne i pełne dystansu rozmówców wobec siebie i świata. Mnóstwo tu gier słownych w które, jak pisał kiedyś Eric Berne, grają ludzie. Gier, które czasami są nieistotne, a czasami decydują o czyichś losach. Dobrze dobrane jest tempo, które nie powoduje zadyszki, zatkania się, ani kolki. Zmienne, nie za szybkie, nie za wolne. Interesujące są obserwacje ludzi i ich zachowań. Co postać, to coś ciekawego. Każdy człowiek ma bowiem w sobie coś interesującego. Żeby to wykryć nie trzeba urodzić się z nowoczesnym radarem w głowie, wystarczy intuicja, zdolności i chęci. To one decydują czy umiemy ściągnąć z twarzy innych maski za którymi się na ogół kryją. Każda opisywana postać potrafi, przynajmniej na chwilę, skutecznie zwrócić naszą uwagę. Czuć w tej prozie radość pisania - iluż wybitnych zdawałoby się mistrzów słowa czy uznanych szermierzy akapitów męczy siebie i czytelników. Czujemy się jak ofiary czyjegoś wielkiego talentu, winne tylko tego, że wzięły daną książkę do ręki. Co jeszcze? Barwność powieści, skondensowana jak mleko w tubce. To za tę barwność, za ciekawy koloryt jakże bardzo lubimy literaturę. Szarość bowiem mamy na co dzień, za oknem, na chodniku, na ulicy czy w sklepie. Z literaturą jest jak ze zdjęciami. Te, które pokazują tylko rzeczywistość są zwyczajnie nudne. Zaciekawiają nas te, które potrafią wyłowić z morza rzeczywistości coś niezwykłego, jakiś szczegół, cień, ruch brwi, spojrzenie, zmarszczkę na powierzchni doświadczanego bytu. Pisarstwo Lippman jest właśnie takie. Barwne i zaskakujące drobiazgami.
"Naprawdę pani wierzy w istnienie genialnych zbrodniarzy? Sądzi pani, że seryjni mordercy są piekielnie inteligentni i że dla przyjemności bawią się z policją w kotka i myszkę? W wielu przypadkach jest na odwrót, mają IQ na granicy niedorozwoju."
Zawartych jest tu wiele ciekawych obserwacji. Takich jak zwrócenie uwagi na rolę zwiastuna złej nowiny, którego nikt nie lubi. Osoba taka burzy wyobrażenia, w jednym momencie niszczy misternie skonstruowany, uporządkowany świat.
Jest tu zarówno akcja, jak i psychologia. W dobrych proporcjach. Momentami widzimy świat oczami mordercy. To takie uzupełnienie całości, przerywnik w rozwijającej się fabule.
Powieść jest doskonale skonstruowana, odpowiednio przemyślana, zaskakująca. Dla mnie osobiście to miłe odkrycie i zachęta do sięgnięcia po inne książki autorstwa Laury Lippman. Tess jest postacią z którą można się utożsamiać i którą można po prostu polubić. A to przecież jest w prozie równie ważne jak dobrze skonstruowana fabuła.
"Mam dość tego, że mnie nie doceniają. (...) I że patrzą na mnie z góry. Kiedy coś mi się nie uda, jestem głupia. Kiedy mi się uda, to znaczy, że miałam szczęście."
Spotykają się w lokalnym barze w małym miasteczku Belleville. Oboje twierdzą, że są tu tylko przejazdem, ale dziwnym trafem żadne nie zamierza się stąd...
Louisa ,,Lu" Brant, nowa prokuratorka okręgowa, ma ogromne ambicje. Kiedy dostaje kontrowersyjną sprawę, w którą zamieszany jest cierpiący na zaburzenia...