Złodziejom technologii mówimy stanowcze „nie”
Komodor Eric Stanton Weston, dowódca „Odyseusza“, wyrusza w misję zwiadowczą. Woli to od związanej z nowym stanowiskiem pracy „biurowej“ czyli wojskowej papierologii stosowanej. Jakże mu brakuje mu skoków ciśnienia i przypływów adrenaliny. Brakuje walki i ciasnego wnętrza myśliwca. Misja zwiadowcza teoretycznie tego nie zapewnia, ale los w powieściach Evana Curriego potrafi płatać figle. Nie inaczej będzie i tym razem.
Patrolowanie rubieży przestrzeni Priminae jest tak naprawdę oczekiwaniem. Na co? Na kolejny atak Imperium. Imperium bowiem nie odpuści, nie leży to w naturze jego gospodarzy. Starcie to tylko kwestia czasu. Ludzkość musi więc być gotowa, a czas pokoju to tak naprawdę czas przygotowań do walki. Chcesz pokoju – szykuj się do wojny.
Komodor Weston udaje się w kierunku jednej z planet Priminae. A tam czeka na niego niespodzianka (a może jednak nie?). Czytelnika zaś czeka spora dawka walki na okrętach i w Kosmosie. Krew leje się gęsto, a wiecznie „głodna" próżnia wysysa powietrze z uszkodzonych okrętów.
Logika nie jest najmocniejszą stroną książek Evana Currie. Jest nią raczej dynamiczna akcja i ponadprzeciętny główny bohater. Taki, który zawsze, z każdej sytuacji wychodzi cało. Spełnienie marzeń o postaciach z komiksów broniących ludzkości przed złem. Psychologicznie nie jest to przekonywające, ale nie na psychologię stawia Currie. Stawia na akcję i powielanie sprawdzonych schematów. Problem leży w tym, że nie każdy czytelnik przepada za serialami, w których jedyną niespodzianką jest tylko lekka zmiana treści kolejnego odcinka. Poza tym obowiązuje rygor raz opracowanego i sprawdzonego schematu. Nie czyta się więc Przebudzenia Odyseusza źle, ale w tym wszystkim czegoś jednak brakuje. Brakuje budowania szerszego opisu świata, w którym rozgrywają się wydarzenia. Brakuje rozwinięcia wielu tematów, ujawniania tajemnic, a nie pozostawiania ich „na później“. Owszem, mamy Priminae, mamy Imperium (nawet w sporej dawce), ale nie mamy odpowiedzi na mnóstwo pytań. W Przebudzeniu Odyseusza Currie próbuje trochę ożywić monotonię, wprowadzając element dziwnych zjawisk na pokładzie tytułowego okrętu. Trochę jakby wziętych z horroru, a nie tylko z s-f. Niestety, to też oparte jest na niedosycie. Albo więc autor nie ma pomysłu, co począć z różnymi wątkami, albo probuje przeciągać ich rozwinięcie w... nieskończoność (a może tylko w jej okolice). Ostatecznie Kosmos nie zna granic. Ludzka cierpliwość jednak je ma.
No i co począć z szóstym tomem cyklu Odyssey One? W przypadku audiobooka można czasami uśmiechnąć się, słysząc świszczące wdechy i wydechy Rocha Siemianowskiego oraz napawać się jego podniosłą interpretacją tekstu (przynajmniej tak było w tomie pierwszym). Tu zaś musi wystarczyć nasza skromna wyobraźnia i przetłumaczone na język polski słowa Evana Curriego. Tak więc czytajmy, zbytnio nie analizujmy i cieszmy się tym, co jest.
Stal rdzewieje, ceramika ulega rozkładowi, a honor jest wieczny.
Zazwyczaj to „Odyseja” była źródłem kłopotów sprowadzanych na Ziemię z głębi kosmosu, ale tym razem ten niesławny zaszczyt przypadł...
Inwazja obcych na Ziemię skąpała miasta w ogniu i krwi. Niektórzy ludzie w panice rzucili się do ucieczki, inni chwycili za broń, aby stawić czoła...