Kontynuacja światowego bestsellera „Merde! Rok w Paryżu”, czyli „Merde! W rzeczy samej” autorstwa Stephena Clarke’a to ciąg dalszy przygód Paula Westa, Brytyjczyka, który przyjeżdża do Francji, by otworzyć tam angielską herbaciarnię.
Niestety, zdolność bohatera do wpadania w „merde” utrudnia realizację marzeń. Brak dyplomatycznych talentów to kolejna cecha Westa – jak łatwo się domyślić, również nie przyczyniająca mu sympatii nowo poznanych osób. Zdolność do pakowania się w tarapaty należy więc do podstawowych umiejętności krnąbrnego Brytyjczyka. Znajomość kultury Francji, niuansów języka i obyczajów staje się znakomitym wstępem do kolejnych prowokacji. West umie wyprowadzać mieszkańców tego kraju z równowagi… Czy naszemu bohaterowi uda się zrealizować marzenie życia? Jak ułożą się jego kontakty z przedstawicielkami płci pięknej? Przecież Paul West chce poznać Francję bardzo dokładnie… A zaczyna się oczywiście od mocnego uderzenia: Paul marzy o zamordowaniu matki swojej dziewczyny. Ewentualna przyszła teściowa doprowadza Westa do szału – i trudno mu się dziwić. Matka Florence – naturalnie – uważa, że Paul nie jest dobrym chłopakiem dla jej córki, co nie przeszkadza jej wykorzystywać przybysza do prac gospodarskich. Ale przecież nie dlatego Paul West napoił ją mydlinami… Różnice kulturowe, bariera językowa – wszystko to nie ułatwia życia biednemu obywatelowi Wysp Brytyjskich, mieszkającemu teraz we Francji. Próbuje więc zebrać wszelkie absurdy życia na starym kontynencie, przyzwyczajenia Francuzów, picie ziołowych herbatek, niepoprawne politycznie dowcipy, styl życia, plaże dla nudystów, zachowanie robotników (niby jednakowe na całym świecie, a i tak typowo francuskie, chociaż w firmie pracuje Polak)…
Analizowanie zwyczajów panujących „w kraju serów i haute coulture” stanowi tło opowieści, czasem tylko przebijając się na pierwszy plan. Podstawą drugiej części historii są relacje towarzyskie – kontakty Paula Westa z kolejnymi partnerkami i kochankami. Kobiety w życiu Westa bywają przekleństwem i inspiracją. Żadna nie potrafi zaakceptować i pojąć wszystkich jego wad. Mimo to lgną do Westa i wprowadzają go w tajniki życia we Francji, tłumaczą mu niezrozumiałe dla obcokrajowca przepisy i obyczaje, pomagają wskazać absurdy codzienności. Nie ma to za to, wbrew pozorom, literackiej pornografii.
Bawi się Stephen Clarke skojarzeniami seksualnymi, przygotowuje czytelników na miłosne ekscesy, ale nie posuwa się w opisach zbyt daleko. Tworzy w ten sposób ciekawe połączenie – z jednej strony sugeruje obecność „niegrzecznych” scen za pomocą dość prymitywnych skojarzeń, z drugiej strony nie popada w wulgarność opisu, woli niedopowiedzenie, lekką tajemniczość i dyskrecję niż pikantne relacje. Paul West próbuje rozszyfrować Francję. Szuka wyjaśnienia dla nawet najbardziej absurdalnych zwyczajów i pomysłów, stara się spojrzeć na ten kraj z zewnątrz, wykpić, wyszydzić (albo po prostu wyśmiać) najgłupsze postawy. Nie posługuje się łatwymi stereotypami. Łączy bohater obserwacje najzupełniej prywatne z próbami uogólnienia. Chce ocalić dobre przyzwyczajenia i pomóc Francuzom pozbyć się tych złych. Skupia się na szczegółach, utrudnieniach w codziennym życiu. Fabuła książki podporządkowana zostaje losom jednostki i… próbom wyłapania jak największej ilości be
zsensownych zachowań. Główny wątek często ulega rozmyciu, jakby Clarke’owi nie zależało na tworzeniu pozorów powieści, a specyficznego pamiętniko-dziennika. Jest przy tym komiczny, zabawny, absorbujący, prowokujący i niepoprawny politycznie. Nie pisze Clarke peanów na cześć Francji, krytykuje ten kraj, ale w całej krytyce daje się odczuć swoisty sentyment czy sympatię.
Jeden Brytyjczyk w Brukseli. Dwie przebiegłe Francuzki. I całe mnóstwo merde! Czy Bruksela naprawdę chce zdelegalizować dudy, bingo i wędzony boczek...
Niektórym wydaje się, że rewolucja francuska była wielkim zwycięstwem wolności, równości i braterstwa nad tyranią, a kierujący się szlachetnymi ideami...