Niech żyje normalność!
Podobno na ogół najważniejszy jest początek książki. Pierwsze zdania po jej otwarciu. Tak jak pierwsze spotkanie, spojrzenie, ocena kogoś. Jak te akapity zachęcą do lektury, to ktoś książkę kupi, wypożyczy, przeczyta, poleci... Jak zniechęcą, to zwyczajnie odłoży ją na półkę.
„Od lat czekałam na zjawienie się wampirów w naszym miasteczku, aż nagle jeden z nich wszedł do baru.”
I jak?! Nieźle?! A potem jest jeszcze lepiej, przynajmniej na początku.
„Odkąd przed czterema laty wampiry wyszły z trumien (jak to wesoło ujmują), spodziewałam się, że któryś z nich prędzej czy później trafi do Bon Temps. Naszą małą mieścinę zamieszkiwali przedstawiciele wszystkich innych mniejszości... dlaczego zatem nie mieli tu żyć członkowie tej najświeższej, czyli prawnie uznani nieumarli?”
No więc tak: jesteśmy na wiejskiej północy stanu Luizjana. W Bon Temps jak dotąd wampiry nie gościły, choć do ich prawdziwego centrum, Nowego Orleanu („W końcu mieszkali w tym mieście bohaterowie powieści Anne Rice, zgadza się?!”), jest niedaleko. Narratorką jest Sookie Stackhouse, ładna kelnerka w miejscowym drink-barze. Jasnowłosa, niebieskooka, dobrze przed trzydziestką. O długich nogach, odpowiednim biuście i talii jak u osy. Zwykła kelnerka w zwykłym małym barze jakich wiele. Zwykła? No, raczej nie. Sookie ma bowiem pewien dar. Dar, dziwactwo, a może upośledzenie, zależy, którą teorią psychologiczną próbować ugryźć tę przypadłość. Po prostu czyta cudze myśli, przynajmniej u większości ludzi i o ile sama ulegnie takiej pokusie. Dla niej jest to raczej przekleństwo. Nie spotyka się z mężczyznami, bowiem ich zróżnicowane myśli odzierają randkę z całego jej romantyzmu, a dając się unieść uczuciom trudno się równocześnie kontrolować. Sookie musi poświęcać wiele sił i czasu na blokowanie napierających na nią fal przemyśleń i emocji. Tym bardziej, że bar nie jest najlepszym miejscem do wyciszenia umysłu.
Tak więc w barze „U Merlotte-a” zjawia się wampir Bill, zgodnie z zasadami wiecznie żywej politycznej poprawności, ofiara tajemniczego wirusa uczulona na światło słoneczne, srebro i czosnek. Do jego stolika przysiadają się Mack i Denise, niezbyt miła para „osuszycieli” wampirów. Wampirza krew podobno chwilowo łagodzi symptomy niektórych chorób i zwiększa potencję seksualną dużo lepiej niż osławiona viagra. A skąd wziąć oryginalną wampirzą krew? No oczywiście z żyły wampira, którego się wtedy po prostu osusza. To, że Mack i Denise mają takie dochodowe hobby Sookie odkrywa przypadkiem przeglądając ich pokręcone myśli. Dziewczyna w odruchu wrodzonej, bardzo powieściowej dobroci serca staje w obronie wampira, czego o mało co nie przypłaca własnym życiem. Tak zaczyna się jej przyjaźń z wampirem o imieniu Bill, która kropla po kropli, przekształca się w coś więcej.
Początek jest świetny, zabawny, ironiczny i dynamiczny. Potem jest trochę gorzej, przynajmniej jeśli chodzi o wielbicieli bardziej złożonej prozy. To książka zdecydowanie rozrywkowa, nie poruszająca tak naprawdę głębiej żadnego problemu. Nie pozbawiona dawki humoru, ale już nie tej jakości i nie w tej ilości co jej początek. Jest to powieść podobna do większości seriali: wciąga, zabiera czas, bawi, nie pozostawia po sobie zbyt wiele w pamięci, bo i nie ma takich ambicji. Są w niej wątki obyczajowe, fantastyczne, kryminalne i romansowe. Tych związanych z nowocześnie rozumianą erotyką czyli około seksualnych jest najwięcej. Romantycznych opisów szczegółów fizjologiczno-anatomicznych dla osób wrażliwych i spragnionych cudzych emocji. Romans jednak, przynajmniej klasyczny to nie jest, zbyt wiele tu udanego ponad przeciętną seksu. To literatura tylko dotykająca tzw. życia. Lekko muskająca, po powierzchni. Nawet brutalne morderstwa czy śmierć najbliższych mają w sposobie przedstawiania tę niezwykłą, zadziwiającą lekkość. Nie wywołują długotrwałych skutków, ot zwykłe epizody szarego, normalnego życia.
Wątek kryminalny ma spinać całość, ale jest on raczej pretekstem do snucia opowieści i do introspektywnych sesji Sookie. To bowiem jej perypetie sercowo-łóżkowe śledzimy z takim zapałem. Zgodnie z modą proza jest okraszona przemocą, nie opisywaną z wieloma szczegółami, ale wyraźnie obecną i ukazywaną dość ambiwalentnie. Wampiry mordują, ale na ogół tylko ludzi złych (dzieci Bill nigdy nie dotykał) i z powodów obiektywnych, ludzie, bo są źli, mają jakieś schorowane umysły. Postaci są barwne, reprezentujące różne mniejszości, z których najmniej reprezentatywną są - będący podobno w większości - przeciętni ludzie.
Moda na powieści o wampirach jest na swój sposób zadziwiająca. Kryje się za nią odwieczne marzenie człowieka o byciu nieśmiertelnym, takim jakie są podobno wampiry. Choć jak to widzimy również w tej powieści są to tylko pozory niezniszczalności skoro szkodzi im światło słoneczne, ogień, czosnek czy srebro nie mówiąc o osikowych kołkach. W ciemnościach nocy wampiry są jednak pełne sił, witalności i niesamowitej sprawności seksualnej, którą współczesny świat otacza irracjonalnym kultem. W końcu okazuje się, że najważniejsza jest chwila obecna i wysysanie z niej wszystkiego do końca.
Powieść dosłownie się pochłania, jest niesamowicie lekkostrawna. Przynajmniej, kiedy nie próbuje się zaglądać w jej głębsze warstwy. Nie dręczy nas niczym, poza problemami, sukcesami i porażkami głównej bohaterki. Do tego jednak większość telewidzów jest przyzwyczajona, a nawet od tego uzależniona. W końcu znają z ekranów wyekstrahowane samo czyste życie, wiedzą co dobre, a co złe, rozczulają się widząc uroki kolejnej pierwszej miłości.
„Nie jestem wykształcona, ale nie jestem też głupia. Hm... może brakuje mi doświadczenia czy obycia, nie uważam się jednak za naiwną.”
Wiele sytuacji jest uroczo nielogicznych. Niektórzy złośliwie stwierdzą, że to cecha jak najbardziej kobieca. Dziwnie kontrastuje ironiczny ton opowieści ze śmiercią, która zbiera tu swoje bogate żniwo. Można bowiem, z czego zresztą korzysta autorka, śmierć opisywać tak, żeby była lżejsza, bezosobowo i z dystansem, można też tak, żeby robiła wrażenie, z detalami, ukazując człowieczeństwo ofiary, jej osobowość.
Powieść Martwy aż do zmroku (Dead Until Dark) z roku 2001 rozpoczyna serię o przygodach Sookie Stackhouse, zwaną również Southern Vampire Mistery. Kolejny, przygotowywany już do druku tom to U martwych w Dallas (Living Dead in Dallas, 2002). Dotychczas zostało wydanych około dziesięciu książek należących do tego cyklu.
Wampiry tu ukazywane to postacie zagadkowe, budzące sprzeczne uczucia choć przecież ludzie również również potrafią takie wywoływać. Popijające syntetyczną, podobno niezbyt smaczną krew, lecz w różny sposób korzystające też z naturalnego krwiodawstwa. Bez nadmiaru uczuć, kierujące się głównie instynktem i żądzami. Świat powieści jest z jednej strony barwny, z drugiej dziwnie uproszczony tak, by był zrozumiały dla każdego.
Sookie Stackhouse uważa, że w jej życiu jest miejsce tylko dla jednego wampira - Billa Comptona. Niestety, nie wszystko zależy od niej. Ona i Bill ostatnio...
Aurora Teagarden, detektyw-amator do zadań specjalnych, na tropie kolejnej niezwykłej zagadki! W życiu Aurory „Roe” Teagarden, sympatycznej...