Pewien malarz kanadyjskiego pochodzenia przybywa na normandzką wyspę, by skończyć ze sobą. Wynajmuje pokój w hotelu, a potem udaje się na urwisko, by niby przypadkiem wpaść do morza, rozbijając się o skały. Przeszkadza mu w tym w ostatniej chwili widok chłopca, który jawi mu się jako zmarły w tragicznych okolicznościach syn.
Wyspa, na której ląduje malarz, jest miejscem jak każde inne dla kogoś, kto nie ma po co żyć. Nasz bohater stracił w zamachu żonę i syna, żyje w poczuciu winy i straszliwej pustki. Spotyka tu podobnych sobie - skrzywdzonych przez przemoc i wojnę.
Jak się okazuje, jedynym ratunkiem dla pogrążonej w rozpaczy duszy może okazać się sztuka. Malarz maluje, poeta pisze wiersze, muzyk gra. A czynią to po to, by ulżyć duszy w cierpieniu. Powieść przesiąknięta jest bólem związanym ze stratą. Ale, o czym świadczy tytuł, przynosi także nadzieję.
Propozycja odnowienia zniszczonego przez morskie powietrze obrazu wiszącego w kaplicy przyniesie malarzowi krótkotrwały cel w życiu. Towarzyszyć mu będzie pewna klarnecistka, która przeżyła obóz koncentracyjny tylko dlatego, że przyjaciółka oddała za nią życie. Kobiecie bardzo trudno się z tym pogodzić. Ich rodzące się uczucie dopełni chłopiec, który stracił w jednej chwili oboje rodziców oraz zdolność mówienia.
W zaskakujący sposób los podsunął malarzowi zastępczą żonę i syna w miejsce tych utraconych. Teraz pozostaje tylko namalować pejzaż wyspy i wkomponować w puste miejsca nowe osoby. Czy jednak rzeczywiście jest to takie proste? Czy możemy podmienić brakujące fragmenty układanki elementami zupełnie innymi? Czy ludzie żyją wyłącznie po to, by wypełniać komuś puste miejsca?
Trudno udzielić odpowiedzi na te pytania. Niezmiernie ważną rolę w tej intymnej powieści odgrywa sztuka, będąca swoistym ratunkiem przed ostateczną rozpaczą. Pada tu druzgocące stwierdzenie, że nawet hitlerowcy cenili sobie wyższą kulturę, pozwalając uczennicom szkoły muzycznej zabrać do obozu instrumenty, by tam, głodne i zmarznięte, mogły one grać koncerty.
A jednak sztuka ocala. Jej symbolem może być mit o Orfeuszu i Eurydyce, w którym to muzyka jest siłą zdolną skruszyć więzy śmierci. W powieści Desoto tę siłę ma przede wszystkim malarstwo, które chwyta w jakiś sposób ulotne chwile, które dzięki niemu żyją dłużej. Oczyszczając stare arcydzieły, malarz odkrywa, że pod ciemnymi, ponurymi kolorami kryją się jaskrawe barwy, a sam obraz nabiera zupełnie innej wymowy. Tak może być również z ludzkim życiem. Zależy, jakie dobierze się palety, by oddać jego ducha.
Malarz nadziei nie jest łatwą, lekką i przyjemną powieścią. Wymaga ciszy, skupienia, zamyślenia. Patrzy się w niej na światło, zbiera muszle do kieszeni, obserwuje zmieniające się barwy liści, odczuwa na twarzy aromat morskiego powietrza. Nie o akcję tu chodzi, ale o tu i teraz. O istnienie.