Drobinka po drobince, z wiecznych wiosek bohaterów
Mieszkańcy miasta Łom. Miasta położonego nad rzeką o tej samej nazwie i nad Dunajem. Tym Dunajem, który w innym kraju jest - a może raczej był - piękny i modry. Mieszkańcy dziwni, dziwaczni, niepokojący. Osobne wyspy, pływające sobie po oceanie życia, raz na jakiś czas stykające się brzegami, to znowu otoczone tylko rozkołysanymi wodami. W jakiś sposób zawsze samotni, nawet w tłumie. Uchwyceni w różnych pozach, sytuacjach życiowych, stanach ducha. Wypowiadający zdania dla nich pełne sensu i zrozumiałe, dla innych: wyrwane z korzeniami z kontekstu. Na poły realni, na poły nierzeczywiści. Złożeni z bolesnego doświadczenia i powoli blaknących marzeń, z realnych trudności i nierealnych opowieści, którymi się obdarzają. Utkani z przędzy życia, z nici rzeczywistości i nici podnoszącego na duchu zmyślenia. Barwni jak płowiejące kobierce, których świetność można sobie wyobrazić, ale już nie można jej dotknąć, nawet wzrokiem. Takimi postaciami wypełnione są opowiadania zawarte w niewielkiej objętościowo książce Emila Andreeva Łomskie opowieści.
To historie o życiu i śmierci, ale widzianych z innej niż zwykle perspektywy. To swoista bałkańska odmiana realizmu magicznego, w którym człowiek może nagle przemienić się w zwierzę lub zniknąć bez śladu. W którym dominują smutek i nostalgia, żal za latami, które bezpowrotnie minęły. Świat się zmienia, przyspiesza. Tradycja, obyczaje, zabobonne praktyki odchodzą tak, jak poczucie pewności, stałości, bycia u siebie. Już tylko w obrazach na poły fantastycznych można próbować zapamiętać to, co naprawdę było i to, co wydaje się tylko, że było. Ludzi, którzy żyją i jeden po drugim wymierają. Emil Andreev w każdym z krótkich opowiadań pokazuje jakąś postać, której przygląda się z zaciekawieniem i życzliwością. Próbuje ukazać jej odmienność, nierzadko ukrytą pod brudnym ubraniem, przepitą twarzą, bełkotliwą mową, dziwactwem niezwkłym. Rzeczywistość i fantazja mieszają się tu z sobą, tworząc miejscami dość surrealistyczne malowidło.
Życie w książkowym Łomie toczy się wokół kawiarni Miłczy Szprychy. Tam prowadzą drogi większości osób pojawiających się na jej kartach z imienia i nazwiska czy tylko z przezwiska. Minio Pijak, Minki Żółtodziób i Kolio Spaślak grają w bilard. Kirił Metodijew woli szachy. Jeszcze inni grają w karty, popijając mniej lub bardziej szlachetne, a przynajmniej mocne trunki. Niektórzy - jak fotograf Iwajło - tylko z uwagą przyglądają się grającym. Iwajło uwielbia za to patrzeć na bile w ruchu. Ludzie dźwigają swój los trochę jak garb. Ciążą im traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa, choroby, samotność. Ciąży im przeszłość, która z drugiej strony jest dla nich jedyną pewną rzeczą. Obok nich stale szumi Dunaj, rzeka w jakiś sposób niezmienna, choć przecież w ustawicznym ruchu.
Andreev nie pokazuje w opowiadaniach całego życia, koncentruje się na egzystencji odartej z tego, co zwykłe, z drobnych czynności, które wykonujemy niemal bezwiednie. Próbuje wyłuskiwać, często sięgając do wnętrza ludzi to, co dla nich charakterystyczne, ważne: ich najgłębsze pragnienia, myśli, smutki. Nurtujące ich pytania, filozoficzne dylematy. Takie jak problem uchwycenia, zrozumienia ruchu zajmujący fotografa Iwajło czy rozmyślania o śmierci nurtujące zdziwaczałego staruszka Bałkańskiego.
Jest w tej prozie zaprawiona smutkiem poetyckość, jest życzliwe pochylenie się nad losem prostych ludzi, często o mocno poplątanych życiorysach. Jest nostalgiczne patrzenie na szybko zmieniający się świat, jest przysłuchiwanie się wspomnieniom, także tym niewypowiedzianym głośno, możliwym tylko do domyślenia się. Jest wzbogacenie tego wszystkiego o element fantastyczny, magiczny, mityczny. Zdaniem Andreeva każdy z nas ma swoją wieczną wioskę. Wieś pełną wspomnień, snów, marzeń. Łomskie opowieści są próbą zajrzenia za płoty takich wsi, poznania ich, może nawet zrozumienia, a przynajmniej chwilowego towarzyszenia ich założycielom i właścicielom. Na tyle, na ile to możliwe.
...śmierci się nie odczuwa, dopóki się jej nie przeżyje.