Wśród powieści obyczajowych dostrzec można silną biegunowość. Na jednym końcu plasują się bowiem książki, które zastaną rzeczywistość starają się ubarwić, pokazać, że świat wcale nie jest taki zły, jakim na pierwszy rzut oka może się wydawać. Po drugiej stronie znaleźć można zaś powieści, które opisują świat w chłodnym ujęciu racjonalistów, nie szczędząc równocześnie sarkastycznych uwag czy ironicznych stwierdzeń. „Latawce”, debiutancka powieść Wioletty Sobieraj, zalicza się zdecydowanie do grona tych książek, które bez wątpienia zaspokoją potrzeby największych pesymistów.
Zuzanna jest nauczycielką plastyki w szkole podstawowej. Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego spadają jej na głowę niezliczone kłopoty. Będąc w naprawdę trudnej sytuacji, mimo wszystko stara się normalnie pracować i żyć. Upór i determinacja, z jaką dąży do wyznaczonego celu sprawiają, że osoba Zuzanny znakomicie kontrastuje z niemal każdym poznanym na kartach książki bohaterem. Niestety w całej symfonii stworzonej przez Wiolettę Sobieraj kilka instrumentów zdaje się fałszować. Na pierwszy plan wysuwają się pytania, czy konieczne było zastosowanie przez autorkę tak drastycznych środków wyrazu, aby ukazać – jej zdaniem – prawdziwy obraz świata? Oraz czy całe społeczeństwo, wszystkie grupy społeczne, z którymi czytelnik ma szansę spotkać się w swoim życiu każdego dnia, są do dna zepsute i zakłamane? Odpowiedź, jaką na to pytanie udziela czytelnikom Wioletta Sobieraj w „Latawcach” jest twierdząca i przez to niezwykle trudna do zaakceptowania.
Na linii ognia autorka stawia przede wszystkim nauczycieli, uczniów i ich rodziców, dziennikarzy, policjantów, lekarzy oraz duchowieństwo i na swój sposób analizuje ich postępowanie i światopogląd. Wnioski, do jakich dochodzi, są w każdym z przypadków zatrważające. Według niej nauczyciele, narażeni na utratę zdrowia lub życia przez młodocianych przestępców, jakimi są uczniowie, powinni się skutecznie bronić, zakładając tajne stowarzyszenie. Oczywiście nie brak w tym środowisku zawiści, fałszu czy zazdrości, a także złorzeczenia i złośliwości, jakimi nawzajem darzą się „koleżanki z pracy”. W szkole każdy dba jedynie o własne interesy, często idąc „po trupach” na drodze do sukcesu.
Znajomości i łapówkarstwo to kolejny grzech, jakim obarcza autorka bohaterów swojej powieści. W „Latawcach” mało kto własną pracą doszedł do dużych pieniędzy. Mając dobre układy czy to w policji, czy wśród lekarzy, wiele spraw udaje się bohaterom załatwić „od ręki”, bez konieczności czekania na swoją kolej. Opieszałość wielu urzędników znika z ich twarzy, kiedy dowiadują się z czyjego polecenia pojawia się w ich gabinecie główna bohaterka. I choć tego typu sytuacje nie są czytelnikom obce, to jednak trudno uwierzyć, by były one jedyną drogą do osiągnięcia celu.
Na kartach książki nie mogło oczywiście zabraknąć krytyki duchowieństwa. Nie mając racjonalnych argumentów, autorka sięga po gorący i zawsze aktualny temat, jakim jest homoseksualizm księży. Wioletta Sobieraj wychodzi więc z założenia, że skoro ksiądz to też człowiek, nic co ludzkie nie powinno mu być obce.
„Latawce” napisane są ironicznym, przepełnionym sarkazmem językiem. Początkowo sposób prowadzenia narracji, której jest zdecydowanie więcej niż dialogów, zdaje się bawić czytelnika, jednak po przeczytaniu większego fragmentu, powieść zaczyna męczyć. Czytelnik zaczyna mieć wrażenie, jakby narratorka, którą jest główna bohaterka, Zuzanna, miała pretensje do wszystkich otaczających ją ludzi. Jednak zdaje się, że tylko ona jest w stanie wygrać ze wszechobecnym złem. Przywodzi to na myśl bohaterów powieści doby pozytywizmu, kiedy kwitły „praca u podstaw”, „praca organiczna” czy utylitaryzm. Trudno czytelnikowi zgodzić się z wizją świata Wioletty Sobieraj. Świata, który karmi się nieszczęściem, skazując przyzwoitych obywateli na pracę ponad ich siły, za którą nigdy nie otrzymają sprawiedliwego wynagrodzenia. Mimo że są w książce obecne dowcipne czy żartobliwe dialogi i sytuacje, wydają się one bardziej wymuszone konwencją powieści obyczajowej niż rzeczywistą potrzebą autorki, aby umieścić je w „Latawcach”. Książka Wioletty Sobieraj nie podnosi czytelnika na duchu, nie daje też recepty na naprawę otaczającego go zła. W powieści nie ma wygranych, życie toczy się dalej swoim powolnym, beznadziejnym biegiem, w którym nie widać szans nawet na najmniejszą poprawę. Ludzie zdają się być jak tytułowe latawce – kawałkami papieru, niezdolnymi decydować o sobie, skazanymi na łaskę bądź niełaskę losu, który – jak wiatr – może odmienić i skierować ich życie na nowe tory.