Do malutkiego włoskiego miasteczka Posillipo niedaleko Neapolu przybywa pewnego dnia tajemniczy człowiek – uchodźca zza żelaznej kurtyny. Uciekał on przed komunizmem, przed systemem represyjnym, który miał wchłonąć wszystkich obywateli. Uciekał przed posądzeniami o popieranie tego systemu, lub chociażby o milczącą zgodę na jego istnienie. Uchodźca trafił do miasteczka, którego społeczność żyła swoim własnym rytmem. Z dala od wielkich skupisk ludzkich, z dala od „prawdziwego” świata. Ich życie zależało od kapryśnego morza. Wśród mieszkańców wielu było jednorękich rybaków, którzy ręce tracili na skutek wybuchów granatów – służących do ogłuszania ryb. Ci ludzie uważali swoje kalectwo za daninę składaną morzu i wierzyli, że nie spotka ich już nic złego. Zresztą – mieszkańcy Posillipo nie narzekali na swój los. Puls dnia wyznaczały wizyty kolejnych handlarzy.
Oprócz sześcioletniego Pasqualino, który codziennie rano przychodził po kubeł ze śmieciami, pojawia się sprzedawca jaj, winiarz, handlarz ryb, sprzedawca orzeszków ziemnych czy gemm. Ludzie w Posillipo są bardzo biedni, ale jednocześnie wyjątkowo honorowi i pogodzeni z rzeczywistością. Ponadto zdają sobie sprawę z tego, że łatwiej jest żyć, jeśli umiejętnie wplecie się w egzystencję chwile szczęścia. I zgodnie z tą świadomością, ukształtowaną przez doświadczenia pokoleń, obdarowują się bezinteresownie kwiatami i są dla siebie niezwykle serdeczni. Oczywiście uprzejmością nie da się rozwiązać problemów , wskutek czego życie mieszkańców Posillipo nie przypomina sielanki. W razie choroby nie wzywa się tu lekarza (trzeba by było zapłacić mu za wizytę, diagnozę i leki), ale – pomocy Boga. Modlitwa jest dla mieszkańców głównym sposobem ratunku. Zresztą biedni ale szlachetni ludzie czekają na cud. Cud niejako usankcjonowany – trzy razy do roku wrze w relikwiarzu krew świętego Januarego. Wszyscy zdążyli się już do tego wydarzenia przyzwyczaić i w wyznaczone dni odgrywają perfekcyjnie swoje role. Cud przestał być traktowany w kategoriach mistycznych, przestał być świętem. A jednak celebrowano to wydarzenie. Ale każdy z obywateli czekał na swój prywatny cud, na spełnienie marzeń. „Na cud nie czekano ot tak sobie, niefrasobliwie, bez głębszego zastanowienia. Na cud czekano świadomie, ze znawstwem”. Były różne rodzaje cudów. Okoliczna ludność przyzwyczaiła się do tego, że za cud – łaskę płynącą od Boga czy świętych – trzeba słono zapłacić. Nie banalnymi wyrzeczeniami, postem, ale – gotówką. Najlepiej w mało zniszczonych banknotach. Opłacić cud należało sowicie- tak, żeby strata finansowa bolała. Ze świętymi nie było żartów, cud musiał mieć swoją cenę. Nic więc dziwnego, że kiedy do miasteczka i żyjących zabobonami, biednych ludzi, przybył tajemniczy „zbawiciel”, znękani mieszkańcy uwierzyli w jego boskość. Przedtem jedynej możliwości ratunku – poza cudami – upatrywali w pomocy Ameryki. Tymczasem uchodźca siedział i wysłuchiwał zwierzeń okolicznych mieszkańców. Nie przyjmował prezentów. O ludziach wiedział wszystko. Poczciwym Włochom wydawało się, że „zbawiciel” uwalnia ich od problemów, że ich uratuje. Jednak mężczyzna zginął…
Powieść Sandora Maraia łączy w sobie elementy wzniosłości i trywialności, literatury wysokiej i sztuki masowej, obok wysmakowanych opisów, plastycznych przedstawień i rozrachunku z historią wplata autor wątek rodem z literatury masowej, wątek kryminalny, Tajemnicza śmierć uchodźcy oznacza przecież śledztwo i przesłuchania świadków. Zeznania znów jednak rozrastają się w opowieść o bohaterze. Z pośrednich obserwacji wyłania się obraz człowieka zmuszonego do ucieczki, emigranta mimo woli. To niesie ze sobą rozważania o wolności i zniewoleniu, o tożsamości i patriotyzmie. To także oskarżenie komunizmu, które towarzyszy poszukiwaniom możliwości naprawienia świata. „Krew świętego Januarego” opowiada o powolnym rozpadzie psychiki wygnańca, o dezintegracji osobowości, o osamotnieniu i zagubieniu. Porusza Marai problem wygnania i krzywdy jednostki, duchowego kalectwa i braku możliwości ocalenia świata. W piękny pejzaż – lazurowe morze, błękitne niebo, wiatr – wpisana została tragedia człowieka, tym większa, że – niezawiniona. „Krew świętego Januarego” to książka, która uczy jak odnaleźć siebie i zwraca uwagę na bezradność człowieka wobec systemu totalitarnego.
Książka składa się z dwóch części. Pierwsza stanowi opis dzieciństwa, a zarazem obraz Węgier początku XX wieku. Druga jest relacją z okresu emigracji młodego...
Eseistyczna powieść "Ziemia! Ziemia!...", którą Marai napisał na emigracji w Salerno, pomyślana została jako trzecia część opublikowanych w 1934...