Debiut prozatorski Macieja Dęboroga-Bylczyńskiego „Kolej na los” wróży naprawdę obiecującą drogę pisarską. To nie kolejna z tych książek – mamideł, stwarzających fatamorganiczny obraz czegoś niepowtarzalnego, wyrafinowanego intelektualnie. Ona po prostu dobrą jest, przynajmniej dla odbiorcy, który lubi nieco pogłówkować nad otaczającym go światem i przyjrzeć się perspektywie proponowanej przez innego obserwatora. Jeśli do tego dodamy szczyptę zadumy nad egzystencją, nad jej „podszewką”, to efekt odczuwania „przyjemności tekstu” w iście Barthesowskim znaczeniu jest tu gwarantowany.
Mateusz Weber – główny bohater powieści ma coś z Benjaminowskiego flâunera. Podróżuje, snuje się, dryfuje, gubi się w gąszczu nie tylko przestrzeni rzeczywistej, ale i wirtualnej. Twarz protagonisty z jednej strony kryje sardoniczny uśmieszek cynika, z drugiej zaś wyraz zapatrzonych w dal oczu melancholika, doświadczającego codziennego niespełnienia, braku. Jego oblicze to w końcu konterfekt osoby rozdwojonej, pozbawionej spójnej, linearnej fabuły życiowej, która decydowałaby o ciągłości tożsamościowej. Ów eklektyczny wizerunek postrzegamy jednocześnie jako przewrotny, gdyż z każdą następną stroną, akapitem, rozdziałem jawi się obraz to niespełnionego malarza, to młodego żarliwego wyznawcy Kościoła Uwolnionych, zakochanego mężczyzny, to znowuż bezdusznego kobieciarza, czerpiącego satysfakcję z płytkich, szybkich i niezobowiązujących znajomości z kobietami, głównie z przygodnego kontaktu seksualnego z nimi. Postać ta zatem siłą rzeczy i u odbiorcy rodzi mieszane uczucia. Nasza skłonność do obdarzania bohaterów literackich uczuciami sympatii lub antypatii w tym przypadku wystawiona zostaje na próbę. Owo rozbicie między skrajnościami w konsekwencji prowadzi do ciekawego stanu dezorientacji. W Mateuszu Weberze tli się iskierka Musilowego człowieka bez właściwości, bo ktoś, kto jest po trosze każdym, w efekcie jest także nikim.
Bohaterom prozy Dęboroga-Bylczyńskiego brakuje mocnego kręgosłupa osobowościowego, ich labilność na tym tle pozwala wpisać powieść w poczet tych, które dźwigają na swych grzbietach ciężar dyskursu o profilu tożsamościowym człowieka współczesności. Obwarowując go dociekaniami i pytaniami oscylującymi wokół egzystencjałów istoty ludzkiej uwikłanej w sieć ponowoczesności („Kim byłem? Kim jestem teraz? Co się działo i dzieje takiego, że wciąż siedzę dupą w pociągach, i w tym pociągu, że nie wysiądę, nie dam sobie na luz?”), pisarz tworzy paralelę między charakterem tej tożsamości, a życiem. Oba pojęcia postrzega przez pryzmat podróży, konotującej meandryczność i zmienność, eliminującą z kolei stałość i szansę na odnalezienie przystani.
Współczesna polska literatura, zwłaszcza proza, silnie nakierowana jest na deszyfrację otaczającej rzeczywistości, na tematyczne rozszczepianie problematyki tożsamości. Przy takiej multiplikacji ciężko jednak odnaleźć pozycje, o których moglibyśmy powiedzieć, że nastawione są na człowieka. U autora „Kolei na los” ta linia poszukiwań zaznacza się bardzo wyraźnie, dlatego zachęcam do obcowania z jej lekturą i chwili refleksji nad jej humanistycznymi eksploracjami.
Anna Kołodziejska