Książka „Kochać z otwartymi oczami” ma charakter poradnika quasi-psychologicznego, zbudowanego w oparciu o literacką narrację. Myślę, że w ten sposób można by zakwalifikować tę pozycję, ponieważ nie mamy tutaj do czynienia ani z typowo skonstruowaną literacką prozą, ani z charakterystycznym stylem poradnika. Autorzy, Jorg Bucay i Silvia Salina, są psychoterapeutami – stąd właśnie psychologiczny temat książki, który porusza odwieczne problemy relacji damsko-męskich. Mimo sztampowego tematu, książka zaczyna się dosyć dobrze, można by nawet powiedzieć – obiecująco.
Czytając pierwsze strony, dostajemy namiastkę ciekawie napisanej prozy. Z tekstu wypływają również interesujące motywy, zachęcające do wgłębienia się w treść książki. Mamy więc głównego bohatera osadzonego we współczesnej kulturze cybernetycznej, w której czuje się samotny a jedyną drogą uporządkowania otaczającego go makrokosmosu rzeczywistości jest wprowadzenie ładu wewnętrznego poprzez poznanie samego siebie. Mam nieodparte wrażenie, że nasz główny, pogłębiony bohater, Robert, to schematyczny Everyman, który został zbudowany z treści i problemów współczesnej kultury i cywilizacji, w której czytelnik sam uczestniczy. Ten klasyczny już zabieg literacki pozwala odbiorcy łatwo utożsamić się z bohaterem i z jego perspektywy dokonywać oglądu rzeczywistości. Pomimo mocno zaakcentowanego narratora, wchodzimy jakby w tożsamość Roberta i wraz z nim zadajemy sobie rudymentarne pytania dotyczące miłości, samotności i naszych relacji z otoczeniem. Szczególnie ten ostatni problem jest istotny, gdyż książka skonstruowana jest w większości w oparciu o współczesną sztukę epistolarną, dziś raczej mailową. Moment ujęcia najważniejszego tematu – relacji z drugą osobą – przedstawiony jest w momencie izolacji Roberta ze społeczeństwa wtedy, kiedy spokojnie siedzi przed komputerem i odczytuje wiadomości mailowe. Akcja zawiązuje się, gdy do skrzynki Roberta trafiają przypadkowe maile od Laury – psycholożki, terapeutki.
Właściwie cała książka oparta jest na tej korespondencji, przeplatana systematycznie treścią narratora i niewielkimi monologami Roberta. Główny bohater brnie w odczytywanie listów, których nie jest właściwym adresatem. Ta początkowo niewinna gra przeradza się w uzależnienie i obsesję, a najważniejszym problemem Roberta staje się ukrycie przed Laurą faktu, że to nie on powinien odczytywać porady psychologiczne. Maile mające charakter dobrze skonstruowanych epsitołów odczytuje się dobrze, jakbyśmy oczami Roberta „grzebali” w czyjejś korespondencji, co oczywiście dla czytelnika jest chwytliwe, nosi pozory realności. Jednakże treść listów tchnie przeciętnością i jest często zszywką tendencyjnych fraz: (…)Jedyną jego pomyłką jest jego wyobrażenie o małżeństwie i idealnym partnerze. Uspokajamy się wiedząc, że tego, czego my nie mamy, nikt nie ma, że idealny związek to bajka, a rzeczywistość jest zupełnie inna. Przekonanie, że trawnik sąsiada jest bardziej zielony albo, że ktoś ma to, czego my nie możemy osiągnąć, powoduje wiele cierpienia. Być może tych parę linijek pomoże komuś uwolnić się od wyniszczających uczuć. Rzeczywistość, którą postrzegamy, staje się lepsza, gdy zamiast cierpieć, bo nie spełnia się nasze marzenie, cieszymy się tym, co mamy. W toku korespondencji pomiędzy Laurą i Robertem znajdziemy kilka bardziej błyskotliwych tekstów, jednakże giną one w magmie tendencyjnych „prawd” i blichtru.
To, co na początku nosiło znamiona ciekawego efektu prozodycznego (maile, krótkie monologi wewnętrzne, wprowadzenie elementów pozaliterackich związanych z kulturą internetową), rozwija się raczej w stronę taniego „efekciarstwa” i staje się po prostu nudne w swojej samoukształtowanej niby-konwencji. Autorzy książki próbują dotknąć fenomenu związku kobiety i mężczyzny, opierając się o psychologiczny nurt terapii gestaltowskiej, psychoanalizę, terapię ericksonowską i inne. Jednakże owe próby wypadają słabo, gdyż próbując przemycić ważkość problemów psychologicznych w postaci zwartego ciągu literackiego, można by powiedzieć – powieści opartej na dialogu – znacznie spłycony zostają aspekt zarówno psychologiczny, jak i literacki. Czytając „kochać z otwartymi oczami”, miałem wrażenie, że skupiam się wokół jednego i nudnawo rozwijającego się tematu miłości – świadomej, poprzez poznanie siebie, swoich możliwości i ograniczeń. Początkowo zachęcony przez kilka walorów literackich, doszedłem do wniosku, że „literackości” w całej książce jest niewiele więcej, niż w przeciętnym „kioskowym” romansie. Natomiast od strony psychoterapeutycznej też nie wygląda to zbyt dobrze, raczej jak zbiorek sentymentalnych wyznań niż dojrzała literacka terapia. Mimo wszystko jestem świadomy, że książka znajdzie wielu czytelników, dla których zawarte tam prawdy będą miały wielką rangę, a łatwo poddająca się narracja będzie temu sprzyjała. Mając nadzieje na prawdziwe literackie danie, otrzymałem odgrzewane kotlety i to podane na jednorazowym talerzu. Jeśli komuś odpowiada taka forma, proszę bardzo – nie będę się prawował. „Kochać z otwartymi oczami” w założeniu autorów ma skłaniać do refleksji i przewartościowań i uważam, że prawdopodobnie tak się stanie, że ożywi myśl wielu czytelników, niestety – na pewno nie moją.