Jak pies z kotem - ale miłość, chciałoby się rzec. Z lekturą książki „Jeden dzień” Davida Nichollsa jest troszkę jak z oglądaniem starego jak świat serialu „Na wariackich papierach” z Cybill Shepherd i Bruce’em Willisem w rolach głównych. Obserwując perypetie bohaterów, ich wzajemne relacje obmurowane kąśliwymi i ironicznymi uwagami oraz kompletne nieporozumienie dwóch ambiwalentnych temperamentów, wiemy, że w końcu przyjdzie taka chwila, iż ich indywidualne trajektorie życiowe przetną się, a w miejscu tym narodzi się nic innego, jak tylko płomienne uczucie, wciąż na nowo podsycane drzemiącymi w obojgu różnicami charakterów i światopoglądów.
Taką mieszankę wybuchową proponuje nam również Nicholls, z tym że potyczki jego „zakochanych adwersarzy” czytelnik obserwuje cyklicznie, zawsze 15 lipca, począwszy od ich pierwszego spotkania podczas uniwersyteckiej uroczystości wręczenia dyplomów ukończenia uczelni. Już sama konstrukcja zachęca do zaznajomienia się z przygodami Emmy i Dextera, z ich przypływami i odpływami na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Magiczna data wyznaczająca czas zetknięcia się orbit tych biegunowo różnych postaci zawsze przynosi jakąś niespodziankę, jest też ponadto symbolicznym wyznacznikiem uczucia, które je łączy. Nawet jeśli dochodzi do rozstania, odbiorca dobrze wie, że prędzej czy później znów dojdzie do konfrontacji.
Na obwolucie książki znajdziemy blurby z rekomendacjami pochodzącymi z ust takich pisarzy, jak Nick Hornby czy Jonathan Coe. Obecność ich nie jest przypadkowa i bynajmniej nie podyktowana jedynie impulsem marketingowym. Nicholls po prostu należy do nurtu tej swobodnej komedii romantycznej, którego szlak z sukcesem przetarli wymienieni poprzednicy. Głównym atutem „Jednego dnia” jest bowiem warstwa werbalna, język, prosty, zabawny, wolny od chorobliwej sztampy, w którą często wpadają twórcy tego gatunku. Odmienne sposoby myślenia postaci, autor kreuje głównie przez język, jakim się posługują, błyskotliwe dialogi, które ulegają zmianie, wraz z upływem czasu wyznaczanego przez fabułę powieści. To on, jak zauważymy, jest ważnym, o ile nie najważniejszym elementem, który decyduje o „żywiołowości” tej prozy. Przeskoki temporalne to każdorazowa zmiana życiowa bohaterów, metamorfoza więzi ich łączących, swoista próba dla miłości, przybierającej nieraz skrajne, bo oscylujące na obrzeżach nienawiści formy.
Zbliżają się wakacje – pora na lekkostrawne, plażowe lektury, które byłyby urozmaiceniem między wygrzewaniem się na kocu, a kąpielą w morzu. „Jeden dzień” bezsprzecznie do nich należy, ale podejrzewam, że po przeczytaniu kilku stron, chęć na jakiekolwiek inne działanie zostaną przez pilne śledzenie losów Emmy i Dextera skutecznie wstrzymane. Amplituda ich wzlotów i upadków absorbuje od samego początku.
Douglas Petersen dostrzega, że jego żona poszukuje nowej drogi życia, a wydawało mu się, że będą szukali tej drogi we dwoje. Tym bardziej, że ich syn wkrótce...
Lato, które odmieni ich życie. Nowa powieść Davida Nichollsa Słodki smutek to hymn ku chwale zwykłego, tragikomicznego życia, celebracja ożywczej mocy...