Ewa Ostrowska próbuje swoich sił w rozmaitych gałęziach literatury rozrywkowej i na razie imponuje nie tylko rozmachem, ale także, a może przede wszystkim, realizacją pomysłów. Tworzy w konwencji kryminału, proponuje ciekawe pozycje najmłodszym czytelnikom, a i w dziedzinie powieści obyczajowej sprawdza się bez zarzutu, czego dowodem może być wydana przez Skrzata książka „Ja, pani woźna”. Pobrzmiewają tu echa wydanej w zeszłym roku „Elegancji jeża” autorstwa Muriel Barbery, choć pomysł i wykonanie bardzo się od tej pozycji różnią. U Barbery dozorczyni domu bogaczy kryje się ze swoimi ambicjami, udając prostą kobietę i wpadając w konwencjonalne, stereotypowe relacje z ludźmi. U Ewy Ostrowskiej główna bohaterka, Katarzyna Malicka, odrzucając umizgi szefa traci szansę na awans i pracę w zawodzie dziennikarza; musi zacząć nowe życie.
By zapewnić byt synkowi (małemu potworowi, o czym zaraz), przyjmuje pracę jako woźna, uzyskaną dzięki znajomościom (wyszłaby autorce niezła satyra na rzeczywistość, gdyby nie fakt, że ta rzeczywistość tak właśnie dziś wygląda). Kaśka samotnie wychowuje dziecko – ulokowała uczucia najgorzej jak można było, a w dodatku nie może poradzić sobie z synkiem, który cały czas gloryfikuje nieobecnego ojca i poniża matkę (przypuszczam, że większość czytelniczek na miejscu bohaterki straciłaby cierpliwość cztery razy wcześniej).
Fabuła rysuje się tu bardzo ciekawie, będzie sporo wzruszeń i silnych emocji, może nawet jakaś miłość: ale jeszcze lepsza okazuje się galeria postaci i typów z różnych środowisk: dziennikarki – koleżanki z pracy – to zawistne, złośliwe plotkary – skontrastowane zostały ze sprzątaczkami – często kobietami po przejściach, a mimo własnych problemów dobrymi i solidarnymi. Rozwydrzony bachor – syn – zestawiony jest z oddaną przyjaciółką oraz pewną starszą panią, dla której Kaśka staje się bliższa niż własny potomek-egoista. I tak dalej, kolejni wkraczający na scenę bohaterowie są silnie zarysowani i wzbudzają skrajne emocje. Niby banalny chwyt, a działa, bo jest odpowiednio zastosowany. W efekcie książka „Ja, pani woźna” wyzwala mocne wzruszenia, opowiada historię bliską wielu czytelniczkom i nie daje o sobie zapomnieć.
Jedno zastrzeżenie, które pośrednio wiąże się z owym nasyceniem uczuciowym – to nadmiar trzech słów: „Boże!”, „Jezu!” i „Matko!” (to ostatnie wchodzi gdzieś w połowie książki, jakby autorka zdała sobie sprawę z monotonii wykrzyknień). Bywa, że „Boże!” i „Jezu!” zaczynają na przemian sąsiadujące ze sobą zdania. Mają chyba oddawać ilość emocji, targających bohaterami, ale naprawdę – przez nadmiar – momentami aż odwracają od nich uwagę. Warto byłoby trochę tego powykreślać, skupić się na innym akcentowaniu poruszającej treści.
Mimo nadmiaru trzech wykrzyknień, mimo spolegliwych zachowań bohaterki, zachowań, na które każdy psychoanalityk znalazłby siedemdziesiąt mądrze brzmiących określeń, jest „Ja, pani woźna” książką, która wciąga. To niełatwe czytadło, nie zawsze optymistyczne, ale ma w sobie to coś, co sprawia, że do odłożonej lektury zaraz chce się wrócić. Kolejne metamorfozy postaci zdradzają sprawność warsztatową, a i pomysłowość autorki, która celnie portretuje rozmaite środowiska i umiejętnie rozprowadza po książce momenty dramatyczne oraz punkty rozweselające. Pisze odważnie i ze świadomością celu, a lekkość pióra przekłada się tu potem na pozytywne wrażenia odbiorców.
„Ja, pani woźna”, to także książka o nadziejach i tęsknotach, lęku przed odrzuceniem i poszukiwaniu drugiego człowieka. Nie jest schematyczna i nie jest banalna, a żywy język i nieprzewidywalny rozwój akcji sprawiają, ze czyta się ją z satysfakcją.
Izabela Mikrut
Kilkunastoletnia Ola zostaje półsierotą; traci matkę. Dojrzewająca, uwikłana w swoje sprawy dziewczyna uświadamia sobie, że nigdy nie zdążyła poznać prawdziwego...
Anula ma przyjaciółkę Beatkę. Tata zabiera obie na pokazy strażackie. Są oczarowane strażakami. Chcą zostać strażakiem. Szykują sobie ubiór...