Między Scyllą konserwatywnych stereotypów a Charybdą fałszywego wyzwolenia
Feminizm, jak każdy ruch społeczny, miał i ma wiele twarzy. Znamy z mediów głównie tę najbardziej krzykliwą jego postać, walczącą o wolny i powszechny dostęp do aborcji, o parytety w polityce, o równe zarobki, o powszechny dostęp do tanich lub bezpłatnych środków antykoncepcyjnych oraz poronnych. Wrogą wobec Kościoła katolickiego (a nawet - całego chrześcijaństwa) jako ostatniego jakoby bastionu patriarchatu. Głoszącego czasami nawet pochwałę prostytucji jako jednej z form ujawniania pełnej wolności kobiety i możliwości wyrażania się przez nią we współczesnym świecie. Niewielu wie, że również w Kościele obecny jest ruch feministyczny, który w teologii jako jasno sprecyzowane podejście pojawił się pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. Jest on reakcją na wieki seksizmu obecnego w kulturze, często motywowanego religijnie. Przyjmuje on również różne oblicza, także takie, w którym zakonnica-teolożka uważa, że msza bez obecności kobiet-kapłanów jest niepełna, niepełnowartościowa.
Feminizm może budzić niepokój, kiedy ma charakter odwetu za lata, w których nakazywano kobiecie pokornie milczeć. Kiedy zamienia się w pogardliwe traktowanie mężczyzn jako przyczyny wszelkiego zła. Niektóre panie zachowują się bowiem tak, jakby pragnęły zamiany ról i wprowadzenia w miejsce obrzydliwego, skostniałego patriarchatu doskonałego, nowoczesnego matriarchatu. Książka Joanny Petry-Mroczkowskiej wpisuje się w nurt „nowego feminizmu”, poszukującego pośredniej drogi obecności kobiety we współczesnym świecie. Skupia się przy tym nie tyle na akademickich debatach, co na realnych problemach kobiet. Autorka stara się ilustrować swe wywody przykładami. Ma to oczywiście walor konkretu, choć jednocześnie nie jest najlepszą drogą do wysnuwania ogólnych wniosków. Można bowiem poprzez odpowiednio dobrane przykłady sugerować ogólne tezy, niekoniecznie prawdziwe. Czym innym jest dawanie kontrprzykładu dla jakiegoś twierdzenia, czym innym udowadnianie tezy poprzez kilka, nawet trafnie dobranych przykładów. Joanna Petry-Mroczkowska stara się zmusić do refleksji, do zastanowienia, nawet metodą pewnych uproszczeń czy wyostrzonych sądów.
Książka zaczyna się od krótkiego przeglądu historycznego, od próby pokazania, skąd w Kościele (świat jest potraktowany pobieżnie, mimo tego, że kobieta jest w nim stale niedowartościowana) dominowało takie, a nie inne podejście do roli kobiety. Chrześcijaństwo w tym punkcie odziedziczyło starotestamentową judaistyczną mentalność. Znalazło wytłumaczenie dla statusu podległości kobiety wobec mężczyzny w Biblii. Pod koniec XVIII wieku zmieniła się świadomość kobiet. Stopniowo wywalczyły one emancypację, potem zaczęły walkę o swoje prawa w ramach tzw. feminizmu. Sukcesy odniosły jednak głównie wśród białych, wykształconych kobiet świata zachodniego. W ubogim świecie dyskryminacja i niesprawiedliwość wobec nich są nadal obecne (np. Azja, Afryka).
Rozdział drugi porusza kwestię świętości kobiety, modelu dominującego w tej kwestii i prób jego przełamywania. Pani Mroczkowska pokazuje, jak można na wiele utrwalonych stereotypów spojrzeć innym okiem, jak chociażby w przypadku słynnej Marii Magdaleny. Sporo użytych przez nią sformułowań jest ciekawych, wykraczających poza oczywiste lub spodziewane stwierdzenia, np. świętość jest wykraczaniem poza cechy męskie i kobiece, swoistym uwalnianiem się od jednostronnego dyktatu płci. Chodzi o to, by to, co najlepsze w monadzie męskiej i kobiecej, rozwinąć. Mocno brzmi tu cytat z Edyty Stein:
Wierny naśladowca Pana będzie się z Jego pomocą coraz bardziej wyzwalał z ograniczeń własnej natury i ją przekraczał. Dlatego u świętych mężczyzn spostrzegamy kobiecą delikatność i dobroć oraz prawdziwie macierzyńską troskę o powierzone im dusze. Natomiast święte kobiety odznaczają się męską śmiałością, sprawnością i zdecydowaniem.
Rozdział trzeci dotyczy obecności kobiet w życiu Kościoła na różnych szczeblach. Dużo uwagi poświęcono obecności małej grupki kobiet w obradach Soboru Watykańskiego II. Możemy również dowiedzieć się o stopniu obecności kobiet w Watykanie, na wydziałach teologii, w życiu parafii, w liturgii. Niektóre przedstawione tu problemy, może widziane trochę jednostronnie jako dotyczące kobiet, są w istocie problemami bardziej ogólnymi - na przykład niedostateczny udział (a nawet - swoista bierność) świeckich w życiu parafii, diecezji czy synodów.
Rozdział czwarty dotyczy zagadnień związanych z pojęciami męskości i kobiecości, ich dawnymi i obecnymi modelami oraz silnie utrwalonymi stereotypami. Poruszony zostaje temat walki płci, mitu urody jako nowoczesnej formy ucisku kobiet (mężczyzn chyba również - np.depilacja, dbanie o fryzurę, muskulaturę, cerę, bycie modnym). Wydaje się, że problem leży zasadniczo w kreowaniu przez rozliczne grupy interesów modelu społeczeństwa konsumpcyjnego. Poprzez mit urody firmy zwiększają zyski. W przypadku mężczyzn są również obecne formy wyrafinowanego manipulowania obrazem męskości: niezmierzona seksualna sprawność zawsze i wszędzie, bycie wysportowanym, zdrowym, bogatym, wiecznie młodym i zadowolonym, posiadanie odpowiednio luksusowych przedmiotów (samochód, zegarek, ubranie). Mit urody (żeńskiej czy męskiej) jest wykorzystywany przez biznes, w którym ważną rolę odgrywają nie tylko mężczyźni, ale również kobiety.
(...) wielka dbałość o własne ciało zastąpiła troskę o duszę, czyli religię. (s.124)
Rozdział piąty mówi o rolach społecznych, o rolach matki, żony, rolach zawodowych czy związanych z innymi potrzebami, na przykład działalnością charytatywną, woluntariatem. Tradycjonaliści domagają się utrzymania sztywnego podziału ról, raz na zawsze ustalonego w chwili stworzenia, świeckie feministki - pełnej swobody. Według autorki książki tradycjonaliści niemal całą uwagę skupiają na płci biologicznej, skrajne feministki skłonne są absolutyzować wpływ kultury. Spotkałem się kiedyś z poglądami (mającymi pretensje do bycia naukowymi), że nie istnieją różnice w budowie mózgu kobiet i mężczyzn, jest tylko jeden mózg człowieka. Z drugiej strony - niezwykle bogata jest literatura naukowa (tworzona również przez kobiety), w której omawia się istotne różnice między mózgami, w zależności od płci. Ciekawe ,czy na budowę i funkcjonowanie mózgu człowieka ma wpływ kultura i społeczność, w której żyjemy, a na przykład pewne problemy z wyobraźnią przestrzenną wielu kobiet wynikają wyłącznie z uwarunkowań kulturowych?
Ostatni rozdział, szósty, omawia wymienioną w tytule książki antynomię feminizmu i antyfeminizmu. Petra-Mroczkowska stara się najpierw uporządkować samo pojęcie feminizmu. Wymieszano tu słuszne postulaty kobiet walczących o swoje prawa ze skrajnymi roszczeniami wynikającymi z ideologii - pisze. Warto zacytować podane przez autorkę słowa Krzysztofa Zanussiego: Feminizm jest jak cholesterol, dzieli się na dobry i zły. Ze złym walczę, dobry popieram. W takich stwierdzeniach zasadniczym problemem jest tylko określenie co dana osoba uważa za dobre, a co - za złe. To, co dla Zanussiego jest dobre, może być przez innych uznane za jednoznacznie złe. W rozdziale szóstym zostaje omówiona krótka historia feminizmu i jego stan dzisiejszy. Sporo jest o gender feminism, który w debacie publicznej wyparł equity feminism. Pojawiają się pojęcia feminizmu antyrodzinnego i prorodzinnego. Zostaje omówiona rola teologii feministycznej i jej zasługi w przemianach współczesnej mariologii.
Książką jest bardzo dobrze napisana, a styl - pasjonujący. Jasny wywód i atrakcyjna, pełna mocy prezentacja własnych przemyśleń, pobudzająca do zastanowienia się treść, wyraziste cytaty sprawiają, że czyta się ją naprawdę nieźle. Autorka mocno angażuje się w to, co pisze. Nie unika kontrowersji czy uproszczeń, jednak nie odnosi się wrażenia, że chodzi o samo atakowanie mężczyzn i świata przez nich urządzonego. Idzie raczej o znalezienie sposobu na uczynienie go lepszym miejscem dla każdego człowieka, niezależnie od płci. O poddanie rewizji rozmaitych, często nawet nieuświadamianych, schematów myślowych.
Joanna Petry-Mroczkowska przedstawia, z konieczności pobieżnie, różnorodność punktów widzenia ruchów feministycznych. Chce zachęcić do refleksji nad miejscem kobiety w kulturze, w życiu, w Kościele. Nie tyle chodzi jej o szukanie zupełnie nowej drogi, o wielką rewolucję, co o zmiany ewolucyjne, o poprawę tego, co jest, o unowocześnienie. Krytycznie patrzy na dwa krańcowe stanowiska, najsilniej uwidocznione w debacie publicznej na temat kobiet: ultratradycjonalizm i ultrafeminizm. Oba uważa po prostu za szkodliwe dla kobiet.
Słyszeliście może o św. Peregrynie, wywodzącym się ze średniowiecznej Italii patronie chorych na raka? Może chcielibyście posłuchać o nim, o jego czasach...