Lekka powieść obyczajowa z domieszką romansu, jednocześnie poruszająca tematy na tyle poważne i skłaniające do refleksji, że spokojnie można by było poświęcić im w całości osobne dzieła literackie. Anna Wojtkowska-Witala, tworząc swoją najnowszą książkę, zatytułowaną Dom na granicy, powołała do życia między innymi Annę Polę, główną bohaterkę powieści. Autorka przedstawia nam Anię w momencie, gdy kończy ona szkołę średnią i nie może się już doczekać aż zacznie wymarzone studia dziennikarskie. Przyglądając się jednak jej wspomnieniom, szybko orientujemy się, że od najmłodszych lat należała do wycofanych, cichych, niczym niewyróżniających się dziewczyn z bardzo dobrymi ocenami. Jej wczesna młodość w niewielu aspektach była jednak podobna do wielu innych młodzieńczych żyć.
Niewielu przecież nastolatków żyje w skrajnej biedzie, opiekuje się niepełnosprawnym rodzeństwem, a także bierze na siebie obowiązki chorej matki, rezygnując z wszelkich przyjemności. Główna bohaterka nie ma jednak innego wyjścia: ojciec opuścił rodzinę wiele lat temu, a siostra Iwona odwraca się od niej i od matki, skupiając jedynie na realizacji zawodowych, podróżniczych, jak i prywatnych ambicji, tym samym pozostawiając opiekę nad ich niepełnosprawnym bratem Ryszardem na barkach Ani. W związku z chorobą swojej rodzicielki, Ania postanawia porzucić studia, a także wszystkie marzenia, jakie dotychczas snuła, by skupić się jedynie na swoich powinnościach w domu. Co więcej, zatrudnia się w szkole podstawowej w charakterze woźnej i mimo że to zajęcie nie było na liście jej życiowych pragnień, stało się jej szarą codziennością na około dziesięć kolejnych lat. Choć lata te były dla niej wielkim zmęczeniem i poświęceniem, nie ma pojęcia, jak żyć dalej, gdy jej brat umiera.
Jak z nieba spada jej propozycja od byłej dyrektorki szkoły, Emmy Wąsowskiej, która informując o swoim wyjeździe na Teneryfę, prosi Anię, aby na dwa miesiące zamieszkała z jej wnukiem Marcinem w celu opieki nad czternastolatkiem. Nie chcąc zostawiać nastolatka wyłącznie z obcą osobą, decyduje się zaangażować w swój plan także Krzysztofa, licząc że dzięki temu jej syn stanie się dojrzalszy, ponieważ jego dotychczasowy styl życia z kolejnymi pannami u boku, zdecydowanie jej się nie podobał. Ania i Krzysztof zmuszeni są nie tylko sprawować nadzór nad Marcinem, ale także spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Mowa nie tylko o wspólnych posiłkach, wspólnej ławce na szkolnym zebraniu czy wspólnym namiocie podczas biwaku zorganizowanego w celu integracji starszych i młodszych uczniów, ale także o wspólnym łóżku w sypialni, na którym Ania konsekwentnie co wieczór układa barykadę z poduszek, aby oddzielić się od mężczyzny. Mimo to, chcąc nie chcąc, Ani coraz bardziej zaczyna podobać się „rodzina”, jaką tworzą… I chyba nie tylko jej.
Anna Wojtkowska-Witala tworzy bohaterów, których z pewnością da się lubić, rzecz jasna z nielicznymi wyjątkami. Anna Pola budzi jednak dużo głębsze uczucia niż tylko sympatię. Budzi współczucie, smutek, ale także pewnego rodzaju frustrację z powodu jej nazbyt ugodowego charakteru. Powiedzieć o niej: „anioł" to jak nie powiedzieć nic. Być może przeświadczenie o powinności wykonywania obowiązków domowych, opieki nad bratem i matką, jak również oczywiście dobre serce dziewczyny sprawiają, że jest ona niezwykle pracowita, zbyt potulna nawet wtedy, gdy ktoś pluje jej w twarz, ale przede wszystkim tak pogodzona ze swoim losem, jakby wręcz nie śmiała pragnąć niczego od życia. To powoduje, że chciałoby się nią potrząsnąć i przekonać, aby zaczęła walczyć o siebie i swoje życie, doceniając własne zalety. Na szczęście czyni to za czytelnika autorka, udowadniając tym samym, że na odwrócenie złej karty czasem warto dłużej poczekać. Należy zwrócić także uwagę na ciekawostki, szczególnie dotyczące brytyjskiego admirała Horatio Nelsona, którego bez reszty ubóstwia Kazimierz. Przejdźmy jednak do najistotniejszej kwestii. Autorkę docenić należy również za przedstawienie życia osoby niepełnosprawnej, ale i codzienności jej opiekuna.
Anna Wojtkowska-Witala poprzez stworzoną przez siebie postać Ani pokazuje, że pomoc osobie sparaliżowanej od pasa w dół, która – mimo sprawnych rąk – ma pewne trudności z wykonywaniem podstawowych ruchów, oznacza rezygnację niemal ze wszystkich atrakcji, doświadczeń, zabaw, marzeń, z jakimi wiąże się życie. Pisarka uzmysławia nam, że po latach codziennego ubierania, karmienia, mycia, pchania wózka z coraz starszym i cięższym człowiekiem, a nade wszystko – martwienia się pod swoją nieobecność, czy przypadkiem bliska osoba nie udławiła się pozostawioną kanapką, opiekun ma prawo czuć się zmęczony. Ma prawo zapłakać, ma prawo zacząć wątpić i nie jest to nic złego, wstydliwego ani egoistycznego. A, co ważniejsze, bez żadnych wyrzutów sumienia może pozwolić sobie na chwile, kiedy żałuje. Żałuje poświęconego czasu, pogrzebanych możliwości i tego, że to wszystko się wydarzyło. Wymienione odczucia i myśli opisane przez pisarkę są jednak daleko, daleko za większą niż można sobie wyobrazić miłością i ogromną tęsknotą po ewentualnej stracie niepełnosprawnego członka rodziny. To właśnie te uczucia względem brata zdecydowanie dominują w myślach i sercu Ani. Dom na granicy uczy empatii, pokory i dystansu do własnych problemów. Warto po tę książkę sięgnąć.
Małżeństwo z Jakubem miało być kolejnym etapem szczęśliwego i uporządkowanego życia Alicji. Nagła śmierć męża sprawiła, że każdy dzień stał się cierpieniem...
Matylda jest bardzo atrakcyjną trzydziestokilkuletnią prawniczką. Prowadzi z narzeczonym kancelarię prawniczą. Jej dzieciństwo kryje jednak dramatyczną...