Poezja Andrzeja Sosnowskiego jest twórczością przeznaczoną dla wytrwałych. Takich, którzy nie liczą na zrozumienie przekazu wiersza zaraz po jednokrotnym jego odczytaniu, ale lubią rozszyfrowywać jego sens wers po wersie, słowo po słowie.
„Dla tej ciemnej miłości dzikiego gatunku…” to wybór utworów, których, jak sam cytat tytułowy wskazuje, motywem przewodnim jest miłość. Gdyby szukać cechy wspólnej wszystkich utworów, jakie trafiły do tomu i próbować ją nazwać, wydaje się, że najbardziej pasowałoby doń określenie: nie-oczywistość na płaszczyźnie przekazu. Kręgi tematyczne, które można tu wyodrębnić, należą bowiem do tematów uniwersalnych, powszechnie używanych jako podstawowe pojęcia egzystencjalne – z miłością współgrają takie zjawiska jak śmierć, wieczność czy kres. Nie-oczywistość staje się więc receptą na możliwe powielenie zaistniałych już schematów, obejmujących opowieści na te właśnie tematy.
U Sosnowskiego ważne okazuje się nie tylko to, co się mówi, ale sposób, w jaki rzeczy zostają wypowiedziane. Język poety charakteryzuje się zamierzoną niedbałością. Wiele w nim elips, niedopowiedzeń, przekazów formułowanych nie przy pomocy zdań, ale haseł gromadzących się, piętrzących i jednocześnie wiążących ze sobą. W jednych utworach brzmią najwyraziściej podobne słowa (np. dryg-dryf-dryl), w innych dochodzi do powstania hybryd intertekstualnych (np. mówi się też boski koks, neantyzyna / Mówi się alfa o mega lub oda do zet: / Apollo gądł na lutni Ziggy played guitar).
Wszystkie teksty natomiast wpisane są głęboko we współczesność, z niej wychodząc i w niej się zamykając. Niepokoje targają utworami zgromadzonymi w tomie. „Ciemna miłość dzikiego gatunku” to określenie, które naprawdę najlepiej określa ich specyfikę. Nie ma nic jasnego, przejrzystego samego w sobie. Wszystko zbudowane jest na podstawie antynomii. Jakieś „A” możliwe jest zauważenia i zdefiniowania tylko dzięki temu, że istnieje też „nie-A”. Dopiero oba te elementy tworzą Całość. Przykłady? Najbardziej adekwatny: dzień lekko ląduje w mroku. Mniej dosłowny: „my”, liczba urojona w chwili próżnej słabości (myśl, która nas ocala, powstaje na tak naprawdę zgubnym podłożu). Stąd choćby zaraz obok śmierci i kresu – miłość i wieczność.
Widać, że dobór oraz układ utworów, które znalazły się w książce, został dokładnie przemyślany. Pokazują one poetę z najlepszej strony, potwierdzając jego klasę. Laureat Nagrody im. Kościelskich czy nagrody „Odry” objawia się tu nie tylko jako dobry obserwator tego, co na zewnątrz i we wnętrzu człowieka, ale też jako osoba, która potrafi niekonwencjonalnie zapisać swoje obserwacje. Warto pochylić się nad tym tomem.
Anna Szczepanek
Sześć książek w jednej: "Życie na Korei" (1992), "Sezon na Helu" (1994), "Stancje" (1997), "Konwój. Opera" (1999)...
Przez Zanzibar i Arkadię do hotelu @tlantyda w Sylwetkach i cieniach Andrzej Sosnowski porywa czytelnika w rejs last minute tropem bohaterów, "ku lądom...