Co mam z tym teraz zrobić? Byłem tam... Widziałem takie rzeczy, ale nikt o tym nie pisze... Takie złudzenie optyczne... Jeśli coś nie jest opisane, to jakby tego nie było. No więc było tak czy nie było?
Pół miliona obywateli ZSRR zostało zaangażowanych w ponad dziewięcioletnią wojnę w Afganistanie, która zakończyła się w 1989 roku. Ponad 20 tysięcy z nich wróciło do domu w cynkowych, pięknie błyszczących w słońcu trumnach, inni nie wrócili w ogóle i ślad po nich zaginął. Co pchało ich w ramiona wroga? Odpowiedź jest prosta i zrozumiała dla człowieka radzieckiego: obowiązek internacjonalistyczny. I brak innych możliwości.
Skonfiskowano im przeszłość, pozbawiono przyszłości takiej, jaką sobie wymodlili. Nauczyli się za to, jaki smak mają krew, strach i krzyk, zamiast rekompensaty dostali emocjonalną huśtawkę na co dzień, zamiast prawdy - propagandę, a zamiast orderów - cynkowe opaski na trumny. I nie było dobra i zła, piękna i brzydoty, prawdy i kłamstwa. Ci, którzy przeżyli, zazdroszczą tym, którzy zginęli, a tych ostatnich o nic nie można już zapytać.
Z właściwym sobie wyczuciem Swietłana Aleksijewicz zabiera czytelnika w czas i miejsce, w którym nie chciałby się znaleźć, a jednak znaleźć się powinien. Dość było już mydlenia oczu i propagandy w podobno demokratycznym kraju, jakim jest Białoruś. W Cynkowych chłopcach jest wszystko, co znamy z dotychczasowego dorobku autorki - jest oddanie głosu rozmówcom (weteranom, pracownikom cywilnym wojska, matkom poległych), jest wiele niedopowiedzeń i wielokropków, jest wrażliwość, zaangażowanie i wzruszenia. Ale jest też coś więcej - jest droga książki, historia jej białoruskiego wydania. Historia pisana relacjami i stenogramami z procesów wytoczonych Aleksijewicz, artykułami z gazet, listami otwartymi, dokumentami, nie ręką samej autorki, jak w książce Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. To zresztą inna wojna.
To nie była wojna z telewizji, szczególnie - radzieckiej telewizji. Bo tam człowiek umierał zupełnie inaczej niż w filmach, niezgodnie z zasadami, inny zaś nie zmienił się na wojnie, tylko po niej, bo na pokojową rzeczywistość patrzył wojennymi oczami. A co zapamiętali z wojny? Czasem rozczłonkowanego kolegę, czasem japoński magnetofon, strach, dowcipy albo... piękno. Jak to możliwe? Aleksijewicz nie boi się stawiać pytań najtrudniejszych:
Mam ciągle to samo pytanie, które znajduje się w mojej książce, kim jesteśmy? Dlaczego z nami można robić wszystko, co się chce? Zwrócić matce cynkową trumnę, a potem namówić ją, by pozwała pisarza, który napisał, że swego syna nie mogła nawet ucałować po raz ostatni i obmywała trumnę trawą, głaskała ją... Kim jesteśmy? (...) Nie mamy doświadczeń z wchodzeniem w siebie (...) Samodzielnym znajdowaniem odpowiedzi... Nawyk każe uciec na ulicę pod znajome czerwone sztandary. Nie umiemy żyć bez nienawiści. Jeszcze się nie nauczyliśmy.
W czasie wielkiej wojny ojczyźnianej zginęły miliony radzieckich dzieci. Rosyjskich, białoruskich, ukraińskich, żydowskich, tatarskich, łotewskich, cygańskich...
Wojna nie ma w sobie nic z kobietybyła gotowa już w 1983 roku. Dwa lata przeleżała w wydawnictwie. Autorkę oskarżono o \"pacyfizm, naturalizm oraz podważanie...