Ze Sławomirem Matuszem jest kilka kłopotów. Poeta to – nie waham się użyć tego stwierdzenia – wybitny, a jednak lubi uderzać kłonicą. Przejmujące i czyste wiersze miesza z wyrównywaniem prywatnych (prawdziwych lub urojonych) rachunków, ujawnianiem animozji, obrażaniem ludzi (choć obrażanie się na ten rodzaj, literackiej bądź co bądź polemiki, nie jest świadectwem wielkiego formatu osobowości). Kłopot inny – swoje kolejne tomiki Matusz składa dość nonszalancko, by nie powiedzieć: niedbale, teksty już publikowane w książkach miesza z nowymi, najczęściej tych pierwszych jest zresztą więcej. Tak też stało się w najnowszym zbiorze zatytułowanym „Cycek Boży”, najlepszym przykładem tej praktyki jest (niezbyt dobry zresztą) poemat „Tezy Mammonitów”, który drukowany był już – sięgam na podręczną półkę z książkami – w co najmniej w dwóch zbiorach: „Mięśniach twarzy” i „Nocy długich wierszy”. Co więcej – znajdziemy też w „Cycku Bożym” motywy, które można uznać za autoplagiaty. I tak „Klon” („sklonujmy Josefa Mengele / by go powtórnie osądzić”) wyraźnie przypomina „Elegię transgeniczną” („wyobraź sobie Adolfa Hitlera który genetykom / zawdzięcza wielki papuzi dziób”). Z kolei pewien motyw z tekstu „Poeta przed sądem” nawiązuje do wczesnego wiersza Matusza, gdzie w czasie przemowy przed sądem oskarżonego (o zabójstwo ks. Popiełuszki) Jezus za oknem odgarniał śnieg. Tutaj z sądu wychodzi w dobrym humorze i w towarzystwie adwokata oraz sędzi młody poeta oskarżony o pobicie policjanta: „Mijają zesłańców przysłanych / tu do odśnieżania. Spocony i zmęczony / Josif Brodski nie patrzy w kierunku / wychodzących, odwrócony tyłem.” Inne czasy, inni podsądni, tylko śnieg wciąż zalega pryzmami.
Zostawmy jednak kompozycyjne i treściowe powtórki (te drugie mogą wszak służyć reinterpretacji przedstawionych już kiedyś sytuacji). Jest w „Cycku Bożym” poemat „Zlodziej twarzy”, o którym na śląskich salonach literackich jakby nie wypada mówić dobrze – bez zwracania uwagi na zapiekłość i inne przypadłości charakteru Matusza. Stało się tak z racji razów kłonicą, jakie rozdaje autor poetom rówieśnym i młodszym – zarówno bez powodu, jak i z powodem. Dlatego pewnie mniej już zwraca się uwagę na ostatnią część tego utworu. „Złodziej twarzy” to tekst, po którym wielu równolatków Matusza może poczuć się urażonymi – zauważmy jednak, iż autor jest na tyle uczciwy, by „czepiać” się rówieśników i twórców młodszych, bo z nimi może czuć pokoleniową więź przeżyć, tożsamości doświadczeń i – przede wszystkim – dokonanych wyborów. Jednak, gdy przebrniemy przez tę skierowaną ad personam pokrywę poematu – ukaże nam się prawdziwe przesłanie wiersza. To przejmujące przesłanie samotności, a wbrew pozorom podmiot liryczny dzisiejszej poezji tak naprawdę rzadko bywa przejmująco samotny: „nieobecnych nie wymieniają był taki poeta napisał głodny wiersz / „Zaproście mnie do stołu” śpiewała go Elżbieta Wojnowska / nie zaprosili bo żył w podobnych czasach bo wszyscy byli odwróceni / zajęci czymś innym – interesem balem polityką polowaniem konkursami / lub karmieniem kur takie są zawsze czasy bo każdy czas // jest dobry dla poezji a nie dla wszystkich poetów kieliszków i krzeseł / mało w szeregu tylko alejki pośmiertnych długie pamięć krótka a wiersze / skracają się do niemądrych cytatów w sztambuchach i na transparentach”. To bardzo głęboki fragment, o znaczeniach zawartych na kilku płaszczyznach. Wiersz – znak czasu, tyleż osobisty, co uniwersalny. Bo jest tu mowa nie tylko o samotności twórcy, który ostatecznie zawsze musi pozostać sam – przeciw światu, bo ten pochłonięty jest „balem, polityką, polowaniem”, ale także o alienacji poezji, tylko samotnością mogącej zaprotestować przeciw postępującej dewaluacji wartości. Tak naprawdę „Złodziej twarzy” nie jest tylko kontestacją – wyimaginowanego lub rzeczywistego – konformizmu poetów-równolatków („Nowara urzędnik Kuczok urzędnik Majzel urzędnik / na służbie piękna służba piękne wiersze – odznaczają / poetów w rocznicę śmierci Norwida poeci ładnie się / prezentują w uniformach dziękując za premie i czułości”). Ten tekst to coś więcej – deklaracja niezgody na czasy, które wiersze skracają „do niemądrych cytatów w sztambuchach i na transparentach”. A więc czasów, w których nie czyta i nie słucha się poezji, a jedynie czasami się jej używa. Czasów, których właśnie doświadczamy, ale tylko niektórzy są na tyle wrażliwi, aby to doświadczenie bolało. W „Cycku Bożym” do „Złodzieja twarzy” doda Matusz dwa post scripta – będący tylko żartem tekst „Maciej Melecki pisze do Władimira Putina” oraz znacznie głębszy, cytowany już utwór „Poeta przed sądem”. Nie da się ukryć – autor przypisuje sobie prawo do tego, by samemu być sędzią; choć trudno mu przedstawić legitymację bezstronności.
I z pozycji sędziego pisze też jeden z najlepszych wierszy w tym tomie. W warstwie pierwszej, fabularnej jest to rozprawa kłonicą z byłym teściem – co stwierdzi każdy, kto pamięta poemat Matusza „Wspólne fotografie”, do którego znajduje się tutaj odwołanie in extenso: „nie żebym miał coś do chłopów / albo górników – ale ten syczy jak metan / w kopalni: ty świnio ty świnio - // bo miałem w ustach pierś jego córki / a mojej żony i ssałem pokarm i napisałem / wiersz o tym – ciepły jak mleko”. Jednak do jak świetnej poetyckiej pointy autor doprowadzi ten prywatny (i w tym planie niesmaczny) porachunek: „ – mam usta pełne soku // ty świnio – syczy bohater tego wiersza / ty świnio ty świnio – pękają śliwki pod / jego butami – ty świnio – a drzewo milczy”. Cóż – nie pierwszy raz się zdarza w literaturze sytuacja, kiedy wiersz sprowokowany jako prywatna połajanka niesie ładunek uniwersalny. I wreszcie tytułowy „Cycek Boży” – doskonale wymyślony i „zrobiony” (także technicznie) wiersz. Jeden z tych, który świadczy, że Matusz zasługuje na miano poety wybitnego. Erotyka styka się tutaj z metafizyką, modlitwa zahacza o bluźnierstwo (ale nie przekracza jego granicy), człowiek nawiązuje kontakt z niebem. Cały tom to swego rodzaju oprawa dla tego klejnociku - po raz pierwszy publikowanego, doskonałego wiersza.
Na książkę składa się kilkanaście tekstów publikowanych wcześniej w różnych czasopismach i w publikacjach Wydawnictwa Wyższj Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie....