Tamara Bołdak-Janowska to pisarka nietypowa. Nie dość, że jest autorką wszechstronnie uzdolnioną, bo pisze zarówno poezję, jak i prozę, zajmuje się również eseistyką, tłumaczeniami i rysunkiem (ilustruje tomiki poetyckie dla niemieckiego wydawnictwa Peter Segler Verlag), to bardzo długo musieliśmy czekać na jej debiut pisarski. Urodzona zaraz po wojnie, swoje książki zaczyna publikować dopiero po upadku PRL-u. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, iż pisarka w swoim najnowszym dziele w jakiś sposób próbuje rozliczyć cały ustrój komunistyczny panujący w naszym kraju, zadając swoim rozmówcom przewrotne pytanie o to, co dobrego było w tamtym okresie?
Na „Co dobrego było w peerelu?” składają się wypowiedzi ludzi zapytanych, opis rodzinnego zjazdu w domu autorki określony mianem „Hasta maniana” w części centralnej i mini tomik poetycki zatytułowany „Rośliny” na zakończenie. Odpowiedzi na tak postawione pytanie udzielają bliżsi i dalsi znajomi Tamary, mieszkańcy Narajek, osoby pióra ze środowiska olsztyńskiego oraz ludzie zupełnie obcy pisarce. Wielu wśród nich to przedstawiciele polsko-białoruskiego pogranicza, mieszkańcy o podwójnej tożsamości. Trzeba zauważyć, że nie każdy zapytany pragnął, aby przytaczać jego personalia, dlatego poprzedzające kolejną refleksję imiona i nazwiska pojawiają się za zgodą osób zainteresowanych, w innym przypadku będą to określenia: „ktoś”, „przechodzień”, „kolejkowicz” (spotkany w kolejce na poczcie), „kobieta”, „rolnik”, itd. Zadziwiające, jak bardzo ludzie pragną pozostać anonimowi, wypowiadając się o czasach peerelu, zupełnie jakby ktoś miałby ich rozliczyć z tych słów. Zrozumiemy to, gdy oddamy im głos.
Znamienne, że poszukując pozytywnych aspektów życia w czasach komunistycznych rozmówcy najczęściej tworzyli porównanie do czasów dzisiejszych, co zawsze kończyło się krytyką obecnie panujących wolności i demokracji. Dokonując wartościowania, musimy mieć pewną skalę, oś dodatnią i ujemną aby nanieść na nią naszą ocenę. I co się okazuje w takim wypadku? PRL był dobry, bo żyło się wprawdzie skromnie, za to ludzie byli dla siebie życzliwsi, przyjaźnie nastawieni, wspierali się wzajemnie, słowem: mieli dla siebie więcej czasu. Kwitła prawdziwa kultura, sztuka stała na wysokim poziomie, zaś krytyka w przeważającej części była sprawiedliwa i obiektywna. Ograniczenia ustrojowe nie przeszkadzały, a wręcz sprzyjały tworzeniu się bliższych więzi pomiędzy członkami rodzin, sąsiadami,czy znajomymi. Zawsze była praca, założono elektryczność, powszechne szkolnictwo likwidowało analfabetyzm, prężnie rozwijały się gospodarka, przemysł i rolnictwo. Oczywiście większość z tych rzeczy nastałaby bez względu na ustrój polityczny, ale liczą się pewien standard ofiarowany obywatelom i ludzka pamięć o tamtych czasach. A co mamy dzisiaj? Brak oparcia (zarówno w drugim człowieku, jak i w państwie), permanentny brak czasu, osamotnienie, ogłupienie i oszołomienie. Wolny rynek stworzył człowieka konsumpcyjnego, dla którego liczy się tylko pogoń za pieniądzem i tym wszystkim, co pieniądz ze sobą niesie. Kupić można wszystko i wszystko można sprzedać, potrzebna jest tylko dobra promocja, reklama w mediach. Zaś w sklepach i na straganach mamy pełne półki modyfikowanej żywności.
Czytając książkę Tamary Bołdak-Janowskiej, zastanawiałem się, czy my jako naród dojrzeliśmy do demokracji, czy aby nie jest dzisiaj tak, jak za polskiej Sarmacji, że każdy tylko pod siebie i aby jak najwięcej, a wszystko w imię źle pojętej wolności. Wolność to nie anarchia, to również nie pieniądz. Jak w tej scenie rozrywania przez polityków flagi w „Dniu Świra” Marka Koterskiego – „bo mnie się należy”. Trafnie określił to przyjaciel autorki z Niemiec: „A u was teraz jest jak w Bośni. Chaos, ciosy, wykluczanie. Do demokracji obywatelskiej wciąż daleko”. Patrząc na to wszystko, co się dzieje w mediach, chciałoby się powiedzieć, że od demokracji obywatelskiej dzielą nas całe lata świetlne. Daleki jestem od prorokowania, ale może poprzez doświadczenia historyczne my, Polacy, nie potrafimy sami rządzić, a przynajmniej - nie jesteśmy jeszcze na to gotowi. Obym się mylił, bo jeśli nie dzisiaj, to kiedy?
Autorka pragnęła nade wszystko zmusić nas do refleksji, zastanowienia się, czy aby dobrze robimy, „ustanawiając medialny status niekrytykowalności światowych wzorców wolności, które przejęliśmy przecież wraz z patologiami!”
Kto to jest ten Jan Olik? Taki. Wyślizguje się opisowi. Przylgnął do klubu poetów. Pięćdziesięciu chłopa i dziewiętnaśnie bab. Tak samo wyślizgują się......
Ta książka odpowiada na naszą tęsknotę do światów alternatywnych i na odwieczne pytanie, czy świat byłby lepszy, gdyby był inny. Dowcipna, żywo napisana...