Najnowsza powieść Ewy Formelli to literatura terapeutyczna. Pięćdziesięcioletnia Alina, niezadowolona ze swego pozornie udanego i szczęśliwego życia u boku Piotra, matka trojga dzieci, rusza w podróż życia, podczAs której pragnie przede wszystkim poznać siebie. W nadmorskim kurorcie wynajmuje pokój, oddaje się rozważaniom, chce zrozumieć, w którym momencie życia straciła kurs. Co poszło nie tak, skoro najwyraźniej usiłuje uciec od dręczącej ją rzeczywistości? Niczym zbuntowana nastolatka nadrabia czas, flirtując z dawną miłością i stawiając nowe warunki, na których ma się toczyć jej życie.
Tymczasem, oczywiście, życie toczy się własnym torem, Alina popada w tarapaty i omal nie kończą się one wielką tragedią. Ukochany od dawna nie jest już słodkim młodzieńcem i kobieta musi podjąć decyzję: co dalej? Prowadzona do tej pory niejako za rękę, nagle staje wobec dramatycznych wyborów, które każą jej błyskawicznie dorosnąć. Alina musi sobie poradzić sama. Dalej Ewa Formella puszcza wodze fantazji, maluje na różowo świat nowo odzyskanej dla życia bohaterki, zapuszcza się w rejony, które można określić jako głębokie postanowienia wielu kobiet w chwili, gdy dzień dawno już się skończył, a one wieczorami myślą, jak bardzo brakuje im miłości, wielkiej przyjaźni i zwykłego luzu, w miejsce którego mają nudnego, przewidywalnego męża, w domu, który zwykle kojarzy im się tylko z uciążliwymi, monotonnymi obowiązkami. Bajkoromans? Może - tyle, że bez romansu. Dojrzewanie bohaterki, która łapiąc tytułowy czas, nadrabia stracone lata.
Ktoś może rzec: banał - i nie minie się z prawdą. Taka też jest idea literatury terapeutycznej. Choć Ewa Formella starała się zawrzeć w Carpe diem pewne elementy poznawcze, to w dużej mierze oparła swój koncept na utartej formie sprawdzonego schematu: znacie? To posłuchajcie. Za siedmioma górami, za siedmioma morzami. Wydaje się, że przyjęta konwencja jest nieprzypadkowa i przemyślana. Nikt nie powinien spodziewać się po Carpe diem materiału do głębokich analiz socjologicznych, to banalna, prosta historia, absolutnie nieprawdziwa, mocno niewiarygodna, bazująca na silnej potrzebie kobiet do postanawiania niemożliwego. Coś w rodzaju: od jutra będę sobą!
Odnoszę jednakże wrażenie, że ta historia ma przynajmniej o jeden wątek za dużo. Rozumiem, że na każdym etapie życia możemy poznać nowych ludzi, którzy za chwilę staną się naszymi przyjaciółmi, a jednak gdyby Alina po prostu rozliczyła się z Piotrem i z fałszywie pojmowaną przeszłością, pomijając zdublowane przyjazne domy, fabuła zyskałaby na dynamice. Ale to licentia poetica Ewy Formelli, więc dodam jedynie, że w powieści terapeutycznej niemile widziana jest doskonałość bohaterki, a Alina ma figurę, której niejedna nastolatka mogłaby pozazdrościć. Nawet Kopciuszek miał brudne ręce.
Powieść została wydana nakładem autorki, która nie jest debiutantką. Na pewno straciła na tym okładka, która wprawia w zakłopotanie i każe zastanawiać się, do kogo właściwie skierowana jest ta historia? Ostatnio na polskim rynku wydawniczym zapanowało w tym względzie pewne ożywienie po latach monotonnych obwolut od jednej sztancy. Tu widzimy chyba mało udany fotomontaż.
Komu polecić tę historię? Na pewno czytelniczkom książek Formelli i amatorom powieści terapeutycznych dla dojrzałych kobiet. Takich, które nie będą podchodziły do Carpe diem nadmiernie na serio.
Myślała, że szczęście nie istnieje. Ta dziewczynka pokazała jej, że to nieprawda. Kalina jest zatwardziałą singielką. Piastuje stanowisko dyrektora...
Kolejna po Listach do Duszki, Muzyce dla Ilse i Kołysance dla Łani opowieść ze szkatułki wspomnień. Wzruszająca historia przyjaźni żydowskiej dziewczynki...