Zastanawiam się, co właściwie można napisać o najnowszej powieści Christophera Moore’a. Najbardziej natrętne skojarzenie i jednocześnie wrażenie z lektury daje się zamknąć w jednym, sugestywnym przymiotniku – to książka głupawa. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że zatrzymanie się w tym momencie nie wchodzi w rachubę, w dodatku owa „głupawość” wymaga nie tylko uzasadnienia, lecz także doprecyzowania. Mam chyba wyjątkowego pecha do powieści sygnowanych określeniem „najzabawniejsza książka amerykańska”, albo też moje poczucie humoru nie toleruje żartów zza oceanu. Według noty na czwartej stronie okładki, „Brudna robota” to „najzabawniejsza amerykańska powieść 2006 roku, bestseller New York Timesa”. Cóż, najwidoczniej „najzabawniejszy” jest w Stanach synonimem maksymalnej prostoty. Niepotrzebnie tak się zapamiętuję w krytykowaniu i wyżywam – owszem, „Brudna robota” bywa zabawna. Miejscami czasami śmieszy. Ale też często nudzi i te dwa bieguny lekturowe się równoważą. Fabularnie rzecz ujmując, „Brudna robota” jest powieścią z pomysłem.
Charlie Asher to samiec beta, przeciętniak. Właściciel komisu w San Francisco. Jego żona, Rachel, umiera tuż po wydaniu na świat córeczki. Nad jej łóżkiem Charlie dostrzega ciemnoskórego mężczyznę, odzianego w zielony garnitur. Od tej pory wszystko staje się dziwne i niewytłumaczalne: niektóre przedmioty – co zauważa tylko Asher – świecą na czerwono. Ich właściciele szybko umierają. Tylko Asher słyszy głosy wydobywające się z kanałów San Francisco. W końcu dowiaduje się, o co chodzi: właśnie został Śmiercią. A właściwie – Handlarzem Śmierci. W jego notesie pojawiają się nazwiska osób dokonujących żywota. Charlie musi do nich dotrzeć i odebrać od nich naczynia duchowe – owe świecące na czerwono przedmioty. Musi też strzec się okrutnych harpii mieszkających w kanałach – uwodzicielskich kobiet zdolnych przemieniać się w ptaki. Nie koniec na tym, jego maleńka córeczka, Sophie, potrafi zabijać – wszystkie zwierzęta, jakie znajdą się przy niej, w krótkim czasie stają się martwe. A kiedy Sophie nauczy się mówić, najbardziej śmiercionośnym słowem będzie… „kotek”. Dziewczynkę chcą posłać wysłanniczki Morrigan…
Wyobraźni Moore’owi nie brakuje. Stosowane przez niego pomysły oscylują na granicy fantastyki i horroru. Autor świetnie wykorzystuje groteskę, a biorąc pod uwagę fakt, że zajmuje się w humorystyczny sposób najbardziej ponurym tematem, czyni z „Brudnej roboty” rodzaj rozbudowanej makabreski. Groteska zmierza tu w kierunku groteski fantastycznej, przeładowanej demonami i dziwnymi stworami. Moore odwołuje się do najbardziej przerażającego motywu – zagadnienia śmierci. I przedstawia go właściwie w zabawny sposób. Problem w tym, że bliżej mu do śmiechu ludowego, nie jest to humor najwyższych lotów. Autor stosuje odwrócenia, dostrzega w konieczności umierania zabawne aspekty, ale jednocześnie opiera mechanizm rozśmieszania o obcość ofiar. Nikt z ginących nie miał na tyle czasu, by zaskarbić sobie sympatię czytelników – stąd też wykluczony jest żal po stracie kolejnych bohaterów. Pojawia się tu raczej śmiech bezrefleksyjny, czasem podbudowany jeszcze zaskoczeniem. Plejada potworów też jest zabawna na swój bezmyślny sposób. Ale dla mnie podstawowym problemem tej książki jest właśnie jej płytkość, objawiająca się w bezmyślnym rechocie.
To powieść do przeczytania na jeden raz – i do rozbawienia na jeden raz. Z czasem zacznie nudzić. To książka idealna dla tych, którzy szukają taniej rozrywki, powieści niezbyt wysokich lotów, nawet jak na literaturę rozrywkową. Jeśli ktoś szuka tomu, przy którym mógłby się pośmiać i nie męczyć – zachęcam. Jako ucieczka od zmęczenia i przepracowania, czytadło czy „odmóżdżacz” – działa świetnie. I co z tego, że miejscami jest niestrawne lub niesmaczne? Jeśli ktoś potrzebuje śmiechu ambitniejszego, nie opartego na filozofii karnawału – Moore’a nie polecam. W skrócie: pośmiać się można, czasami nawet bardzo. Ale nie urzeka, nie fascynuje, nie chce się do „Brudnej roboty” wracać. Może pomysł rozmył się w objętości książki, a może po prostu odmienność kulturowa wywołuje niechęć, momentami nawet nieuzasadnioną? Rozśmieszyła mnie ta książka. Tylko.
W swojej najnowszej powieści Moore sięga po wątki religijne, przedstawiając satyryczny obraz życia Jezusa i jego uczniów. Narodziny Jezusa są dokładnie...
Znakomita... godna polecenia... pełna dziwacznych bohaterów, błyskotliwych dialogów i przezabawnych sytuacji. Ciąg niesamowitych wypadków, rozgrywających...