Napisał Paweł Smoleński: „Może więc ci młodzi mają prawo sami kreować język, którym zmierzą się ze zbrodnią? Gdyż ważne zdaje się nie to, jaką formę przybiera ich pamięć, ale to, że nie uchylają się przed pamięcią, choć przecież pamiętać nie mogą.” – rzecz dotyczy literatury o zbrodniach wojennych powstającej teraz, wyłaniającej się spod piór pokolenia, które wojnę zna jedynie z opowiadań dziadków czy z dokumentów po niej pozostałych.
Tego typu impresją, nieprzeżytych przeżyć, jest między innymi „Blisko Jedenew” trzydziestoletniego Kevina Vennemanna. Dzieci tutaj to jednocześnie dzieci i niedzieci – ich imiona nie są zdrobnione, a w pełnym brzmieniu: Anna, Antonina, Zygmunt, wypowiadane na dodatek przez ich rówieśnika, brzmią tak poważnie, że aż nienaturalnie. Zresztą, niewiele tu naturalności. Świat magiczny, którego centrum jest domek na drzewie, stanowi alternatywę dla tego, co poza granicami domku.
A co poza granicami? Tego nie wiemy, możemy się jedynie domyślić. Wiatr wiejący ze wszech stron przynosi niepokojące zapachy, a powietrze, nieustannie od nich gęstniejące, przybliża z dnia na dzień katastrofę. W „Blisko Jedenew” wprost jest powiedziane nic. Albo czuje się to wewnętrzne drżenie wychodzące ze zdań, tę niespokojną atmosferę, którą przepojona jest powieść–parabola Vennemanna, albo nie.
Powieść-parabola? Tak. Bo domek na drzewie i dzieci w nim to nie tylko domek na drzewie i dzieci w nim. To cały naród żydowski pokrzywdzony w czasie Holocaustu. Tym tragiczniejszy sposób obrazowania, że głównymi bohaterami autor ustanowił dzieci. Schronienia nie ma tak naprawdę. Nie ma też ucieczki. Nie ma ratunku. Jest tylko Shoah. Baśń, surrealizm, melodyjność – takie określenia, czy gatunkowe, czy dotykające sposobu kreowania treści, padają w przypadku „Blisko Jedenew”.
Co ponadto? Wymieniane są jeszcze: zabawa konwencją, popuszczanie wodzy fantazji czy poetyckość ujęcia. Nie sposób nie zgodzić się z tymi określeniami. Zadać jednak należy pytanie: czy zachwyt z powodu takiego, a nie innego ujęcia sytuacji przedstawionej w książce, nie jest przesadzony? Bo owszem, wrażliwy czytelnik wyczuje dramatyzm w utworze, a wspomożony opisami znajdującymi się na odwrocie okładki, zrozumie dokładniej, że chodzi o kwestię II wojny światowej i Zagłady.
Co jednak w związku z tym? Czy w sześćdziesiąt lat po zakończeniu wojny i po powolnym zabliźnieniu się ran, warto wracać do tamtego okresu z nowymi propozycjami jego przedstawienia, z nowymi interpretacjami, wariacjami na tematy, których nigdy nie zrozumie ten, kto ich bezpośrednio nie doświadczył? A jeśli nawet tak, czy „Blisko Jedenew” jest dobrym przykładem współczesnej realizacji tematu II wojny światowej? Odpowiedź pozostawiam Wam.
Anna Szczepanek