Legendy miejskie stanowią element świadomości zbiorowej, przepływając szerokim strumieniem ulicami miast. Narracje spajają bowiem lokalną społeczność, czyniąc ją wyjątkową. Puste, zdewastowane budynki mogą stać się atrakcjami turystycznymi właśnie dzięki związanym z nimi opowieściom. Plotki urastające do rangi mitu. Niepotwierdzone informacje, które powtórzone sto razy stają się faktami. To wszystko buduje klimat miasta.
W tomie Bękarty wołgi. Klechdy miejskie zawarto opowiadania pisane oddzielnie przez różnych autorów, ale pojawiają się w nich te same wątki: dymy z kominów powodujące bezpłodność kobiet, zabójczą kontrabasistkę, tatuaże nasączone LSD czy bimber niewiadomego pochodzenia. Opowiadania tworzą więc jedną całość, obraz miasta przesiąkniętego klechdami. Czyż nie tym zajmują się baby, przesiadujące całymi dniami w oknach? Doskonałe reporterki codzienności.
Michał Zantman w opowiadaniu Petycja ukazuje niemoc wyrwania się z miasta, wybicia się z przeciętności, przedostania się na zewnątrz. Jest tu coś z Kafki, coś niepokojącego, a zarazem rozpoznawalnego. Strach przed nieznanym, ucieczka w siebie, byle tylko nie narazić się na konieczność podejmowania ostatecznych decyzji. Są stagnacja i chęć ucieczki, tak dobrze znane mieszkańcom podupadających miasteczek.
Aleksander Przybylski z kolei wrzuca czytelników w świat skażony wyobraźnią Quentina Tarantino. Ożywające instrumenty, krew, śluz, ścięgna, włosy, ekstaza. Niezwykła symbioza człowieka i instrumentu jako kolejna wersja mitycznej opowieści, przekazywanej z ust do ust.
Maciej Bobula pokazuje rwane wspomnienia z prowincjonalnego „lata miłości”. Tu także niemałą rolę odgrywają narkotyki, wizje spotęgowane ich zażywaniem, wreszcie emocje przynależne odkryciom młodości. Fabuła rwie się i rozkleja, przyczepia do kolejnych wątków, czyniąc z opowiadania coś na kształt rwącej rzeki.
Wreszcie Skarb fabrykanta Adama Miklasza staje się już mini-powieścią z mini-wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Jest mit, jest poszukiwanie prawdy, jest wreszcie odkrycie sekretu, by nie rzec – spisku i tragiczny finał, czy może raczej kolejna cegiełka do budowy mitu. Wszystkie historie zdają się tu splatać, znajdując swoje źródło. Ale przecież nie może ono zostać ujawnione. Musi pozostać ukryte. Inaczej groziłoby to rozpadem świata. Bo to mit o skarbie fabrykanta spaja lokalną społeczność w jedno.
Na koniec Katarzyna Gondek w Klęsce urodzaju ostrzega przed wojną, ukazując znudzonych, pogrążonych w stagnacji mieszkańców bloku, którzy spędzają czas na czekaniu. Pseudopunki marzą o nagraniu teledysku, baba z okna przygotowana jest od dwudziestu już lat na wybuch wojny, inni siedzą na swojej ławce i czekają. Życie wypełnione codzienną rutyną daje się we znaki. Jednak nie znają innego. Nie chcą innego. Tkwią w swoich skorupach.
Bękarty, a więc nieślubne dzieci, klechdy, a nie legendy. Autorzy skromnie pozbawiają się praw do opowieści wyciągniętych z zakamarków zbiorowej mitologii codzienności. A jednak to dzięki nim owe klechdy przetrwają, w trwalszej formie pisemnej, jako źródło badań dla przyszłych antropologów.