Recenzja książki: Bar dobrych ludzi

Recenzuje: Damian Kopeć

W światłocieniu pewnego baru

Każdy z nas ma takie miejsce, które wspomina wyjątkowo ciepło, z wielką miłością i wdzięcznością. Miejsce szczególne, związane z dzieciństwem, młodością, pierwszą miłością, momentami w jakiś sposób dla niego szczególnymi. Miejsce nie całkiem jakby realne, często wydające się wspanialszym wraz z każdym mijającym rokiem. Z biegiem lat przekształcające się dzień po dniu, niezauważalnie, w nieomal mityczną krainę prawdziwego szczęścia, prywatną, subiektywną Arkadię. Dla autora książki, J. R. Moehringera, takim szczególnym miejscem stał się bar. Jeden z tych małomiasteczkowych przybytków sztucznej pogody ducha, wywołanej łykami relaksującego alkoholu, w którym skupia się życie sporej części lokalnej społeczności. Pełen charakteru bar Dickens, przemianowany potem na Publicans. Fascynujący, magiczny, wyjątkowy - dzięki panującej tu atmosferze i dzięki ludziom spotykającym się w owym miejscu. Położony w Manhasset na Long Island, rodzinnym miasteczku Moehringera. Siedemnaście mil od Manhattanu, na spokojnym przedmieściu zamieszkiwanym wtedy przez osiem tysięcy ludzi. Bar Dickens, zwany przez bywalców po prostu barem. Miejsce szczególne dla tych, którzy tak je właśnie widzieli i odczuwali. Trwające przez lata jak niezmienna wyspa na burzliwym morzu otaczającego go świata.

Chodziliśmy tam, żeby się cieszyć, kiedy byliśmy szczęśliwi, albo żeby się smucić, gdy byliśmy smutni. Chodziliśmy tam po ślubach i pogrzebach, żeby ukoić nerwy, lub przed uroczystościami, by szybko wypić coś dla kurażu. Chodziliśmy tam, gdy nie wiedzieliśmy, czego nam trzeba, z nadzieją na to, że ktoś nam podpowie. Chodziliśmy tam w poszukiwaniu miłości, seksu, kłopotów albo kogoś, kto znikł z naszego życia, bo byliśmy pewni, że prędzej czy później na pewno tam wróci. Przede wszystkim chodziliśmy tam wtedy, gdy chcieliśmy, żeby ktoś nas znalazł.

Tak się zdarzyło w życiu autora, że porzucony przez ojca lekkoducha, wychowywany przez samotną matkę, zawsze szukał towarzystwa innych - szczególnie mężczyzn. Szukał wszędzie tam, gdzie tylko mógł. Tam zaś, gdzie się wychowywał i dorastał, miejscem szczególnym był akurat pub integrujący miejscową społeczność. W pubie więc chłopak i młodzieniec poszukiwał wzorów do naśladowania, przyjaźni, namiastki ojca, którego tak naprawdę nie miał. Tam spędzał chwile w intrygującym towarzystwie, znajdując w klimacie tego miejsca swoistą odskocznię od otaczającego go świata, zawsze pełnego nierozwiązywalnych, przytłaczających problemów. Tam znajdował swoistą przeciwwagę dla domu, w którym przyszło mu żyć, wypełnionego po brzegi kobietami: mamą, babcią, ciotką i pięcioma kuzynkami. Dla tęsknoty za normalną rodziną, za zwykłymi rodzicami, dziadkami, przyjaciółmi. Bo jego najbliżsi po prostu tacy nigdy nie byli.

JR wiedzie nas przez historię swojego dzieciństwa i dorastania, młodości, studiów i pierwszej pracy zawodowej. Stale jednak, choćby na krótko powracając do Dickensa, który stał się dla niego swoistą latarnią morską dzieciństwa i młodości. Innego punktu orientacyjnego nasz bohater po prostu nie miał. Opowieść narratora nie jest jednak zwykłymi wspomnieniami. Jest bardzo poetycko ukazaną historią miejsc, ludzi i wydarzeń. Mocno już przetrawioną przez czas, rozbudzoną wyobraźnię, własną i cudzą pamięć, doświadczenia życiowe i cały balast dotychczasowego życia. Jest smutna - choć miejscami zabawna, gorzka - choć chwilami pełna dziwnej słodyczy. Snuta na pograniczu fantazji i realizmu, trochę zresztą specyficznego, magicznego, płynnie przechodząca na jedną bądź drugą stronę niejasnej granicy.

Wspomienia zawsze mają to do siebie, że im dalej sięgają wstecz, tym bardziej stają się nierzeczywiste. Takie się wydają tym, którzy podchodzą do nich ze zdrowym dystansem. Zacierają się w nich tak ważne niegdyś różnice. Szczegóły cicho się zmieniają, ulegając samoistnej poprawie bądź nieświadomemu pogorszeniu. Wszystko powoli zasnuwa mgła zapomnienia, która nie pozwala już dojrzeć całości w naturalnym świetle. Ale bez wspomnień, nawet tych zmienionych czy okaleczonych, nie ma nas samych. To pamięć o przeszłości określa, kim jesteśmy, pamięć "wczoraj" tworzy nasze "dziś". Najbardziej wyraziste pozostają oczywiście rzeczy najważniejsze, uczucia, które kiedyś nabrały takiej mocy, że niełatwo je zgasić. Emocje, które potrafiły poruszyć serce i tlą się jeszcze po wielu, wielu latach. To wszystko kryje się w tej nostalgicznej prozie. Świat widziany oczami wrażliwego, pełnego wyobraźni i nieszczęśliwego dzieciaka, młodzieńca. Tęskniącego za tym, czego innym - przynajmniej w jego mniemaniu - nie brakowało.

Rzadko spotyka się takie opowieści: magiczne, pełne ciepła, ale zarazem bólu. Pokazujące, że ciężkie, mozolne życie jest źródłem cierpienia, szczególnie przejmującego w przypadku dziecka. Uświadamiające, jak bardzo potrzebujemy miłości osób nam bliskich: rodziców, dziadków, krewnych. Jak trudno te uczucia zastąpić czymś innym. Jak trudno żyć, kiedy szczęście możemy odnaleźć tylko w namiastkach prawdziwej egzystencji.

Autor ma wyjątkowy dar opowiadania. Dar pisania o rzeczach zwykłych w sposób niezwykły. Kreśli przed nami niesamowicie barwną galerię postaci, którą oglądamy najczęściej okiem nastolatka mocno zafascynowanego niedostępnym dla niego światem dorosłych. Widzącego wszystko w specyficznym, nierealnym świetle własnych wyobrażeń i oczekiwań. Przesuwają się więc przed naszymi oczami postaci dziwne i nietuzinkowe: Głos, wujek Charlie, babcia Maggie, Lewelyn McGraw, Bill i Bud. Autor stara się je pokazać przede wszystkim tak, jak widział je kiedyś. Z tej lepszej strony, uwypuklając głównie to, co było w nich dobre. To też jest zaletą tej książki, brak tak modnego dziś epatowania złem, traumą, niechęć do zamęczania czytelników ponurą psychoanalizą i  oskarżeniami mrocznego świata.

Pisarz stara się zachować spojrzenie osoby, którą był kiedyś i z perspektywy której chce snuć opowieść. Nie może się to oczywiście w pełni udać, pisze bowiem jako człowiek dorosły, ukształtowany, doświadczony życiowo i zawodowo. Udaje się mu jednak dobrze wyrazić klimat własnej młodości, ukazać jej niuanse, to, co dawało mu siłę, radość, zadowolenie i to, co było codziennym garbem, trudnym do udźwignięcia. Samotność i bieda, miłość do książek i ucieczka w świat literatury, pragnienia i niespełnienia, dzieciństwo w cieniu rozmaitych porażek - stają się w jakiś sposób i naszym udziałem.

Można spojrzeć na tę książkę jako na rodzaj autoterapii. Powrót do przeszłości, powtórne jej przeżycie i przetrawienie ważniejszych chwil. To, że ktoś pisze w ten sposób o sobie, świadczy o tym, że ma silną potrzebę podzielenia się ze światem swoją historią. Jest jak rodzaj egzorcyzmów nad minionymi zdarzeniami. Wyrażone głośno, opowiedziane wszystkim, tracą całą złą moc w sobie zawartą i pozwalają się uwolnić od ich przytłaczającego ciężaru.

Ciekawym podsumowaniem książki jest zawarta w niej, jakże trafna myśl, dotycząca każdego z nas: najprostszą drogą, by uszczęśliwić innych, jest być samemu szczęśliwym. Nie można się bowiem dzielić z innymi tym, czego sami nie posiadamy. Obyśmy zawsze o tym pamiętali i starali się mieć w sobie jak najwięcej szczęścia.


Kup książkę Bar dobrych ludzi

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Bar dobrych ludzi
Książka
Bar dobrych ludzi
J.R.Moehringer
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy