„Babskie gadanie” to antologia opowiadań. A właściwie zbiór opowiadań, którego hasłem przewodnim i jedynym kluczem tematycznym było właśnie tytułowe „babskie gadanie”, a mottem którego stał się z kolei apel Virginii Woolf, dotyczący pisania książek przez kobiety.
Celem twórców tego tomiku było zestawienie różnych spojrzeń na świat, różnych tematów, różnych stylów obrazowania i różnych wrażliwości: zestawienie to okazało się jednak zadziwiająco mało zróżnicowane – trudno oprzeć się wrażeniu, że autorki, choć nie wszystkie deklarują się jako feministki, do sprawy podeszły bardzo stereotypowo i zamiast napisać to, co by chciały, napisały to, czego się od nich oczekuje. Żadna z kobiet nie wyłamała się ze schematu feministycznego myślenia, co, jak łatwo się domyślić, wpłynęło na podobieństwo poszczególnych tekstów. Deklarowana różnorodność twórczyń też w istocie jest pozorna.
Miała książka zgromadzić utwory kobiet w różnym wieku i reprezentujących różne zawody. Tymczasem połowę z 14 autorek stanowią urodzone w latach 70., dwie w latach 50. i dwie w latach 80. Większość była lub jest nauczycielkami języka polskiego. Nietrudno się domyślić, że zawęża to horyzonty pisarskie. Nie byłoby to właściwie czynnikiem negatywnie wpływającym na odbiór książki, gdyby nie ta wynoszona pod niebiosa oryginalność i niejednorodność babskiego środowiska twórczego: rozdźwięk między ogłaszanym kryterium doboru tekstów a realizacją tego zamierzenia jest tu bardzo wyraźny.
„Każda z nich [autorek] prezentuje nam swoje indywidualne widzenie świata, dzięki czemu niniejszy tom oferuje czytelnikowi naprawdę różnorodne spektrum kobiecych światopoglądów” – głosi nota na czwartej stronie okładki. Wobec tego spektrum kobiecych światopoglądów ogranicza się do roli pani domu (nieszczęśliwej i sfrustrowanej, bo przecież kobieta spełniona jako zaradna i gospodarna żona automatycznie zostaje okrzyknięta kurą domową, a w ogóle takie zadowolone z siebie panie przecież nie istnieją), samotnej bądź nieszczęśliwie zakochanej dziewczyny lub kobiety, która nie może się odnaleźć na rynku pracy. Wydawało mi się, że tom ma pokazać różne oblicza kobiet, myślałam, że nie da się szybko zestawić ich małych portretów – niestety, da się. Sprowadzają się bowiem do tych trzech kategorii.
Dodatkowym składnikiem wielu opowiadań jest kot, bo – jak wiadomo – kobieta z psem się nie zaprzyjaźni, świnka morska jest za mało poważna, a złota rybka oznacza, że chciałybyśmy księcia z bajki. Kot i tylko Kot. Kot to Symbol kobiety, zwłaszcza samotnej. Ech… nie mam nic przeciwko kotom, ale jeśli w co drugim opowiadaniu pojawiają się, żeby wykazać oderwanie od życia bohaterki, jej nieprzystosowanie do świata i brak miłości, to zaczynam na widok opowieści z kotami w tle ziewać. Ale kot – w opinii bohaterek (a czyżby i ich autorek?) to nie to co mąż. Zwłaszcza że każdy mąż jest nieczuły, niewrażliwy, nie interesuje się problemami kobiety, do niczego się nie przydaje, tylko siedzi w domu (albo i nie siedzi, to też nie prowadzi do niczego dobrego), je, śmieci i pije piwo. W niczym nigdy nie pomoże, tylko ciągle czegoś wymaga (albo nie wymaga, a to niedobrze, bo znaczy, że przestał się żoną interesować). A jak już nie jest życiowym nieudacznikiem, to jest nieuleczalnie chory. Żeby jak najwięcej obowiązków spadło na biedną bohaterkę: żeby została z nimi sama – bo i tak w końcu sobie poradzi.
Dążę do jednego: w „Babskim gadaniu” nie ma szczęśliwych kobiet. A skoro autorki tak ochoczo przystały na różnorodność spojrzeń – czy to ma oznaczać, że szczęśliwe kobiety nie istnieją? Na kartach tej książki ich nie ma. Jest ogrom żalu i frustracji. Nie interesuje mnie – skąd ona się bierze. Czy taki żal do świata mają same autorki, czy może chcą zwrócić uwagę na smutny los kobiet – dość, że robią z nich ofiary, którym już nic nie pomoże. Kobiety-wampy, kobiety-kochanki, kobiety-matki, kobiety-gospodynie – żadna z nich nie czuje się dobrze w swojej roli. A wyjścia nie ma. Są tu naiwne baśnie (Tomaszewska), próby eksperymentowania ze stylem (Drotkiewicz), utyskiwania na los (Szerska), przypominanie o bezsensie (Popiel), cielesność (Rudzińska), zwyczajność (Pietruska-Mrożek), wspomnienia (Limberger), rutyna (Sinicka-Cieśla) i niby-blog (Duda).
Zabawy formą nie są jednak do końca udane – Duda zapomina, że blog to nie tylko emoticony ze znaków przestankowych, Tomaszewską gubi tendencyjność. Nawet grafiki Anny Szyłło opierają się na powtarzalności. Brakuje nowatorstwa, brakuje odejścia od stereotypów. Najgorszy tekst w tomie to chyba „utwór” Anny Augustynek, będący w istocie powtórzeniem naiwnych obiegowych opinii o hospicjum (brzmi niemal jak przepisany z kolorowego i mało ambitnego magazynu dla pań), najlepszy napisała najmłodsza uczestniczka projektu, Natalia Bobrowska. Poczytać można. Antyfeministów rozśmieszy, obojętnych – znudzi. Czy feministki będą zachwycone – nie mam pojęcia. Może uznają „Babskie gadanie” za obronę kobiet i zwrócenie uwagi na ich straszny los? Ja uznałabym raczej za samobójczą bramkę…
Słownik polsko - rumuński i rumuńsko - polski zawiera około 17 000 tysięcy haseł (20 000 znaczeń) z zakresu słownictwa ogólnego. Opracowanie uwzględnia...
Czy łatwo jest być łotrem? Sam się przekonacie, czytając historię Prawej Ręki i podstępnej Władzi, która stale siedzi mu na głowie. A co się stanie, gdy...