Amerykańskie milionerki to historia, które gwarantuje emocje równe tym, które przeżywa się, po raz pierwszy oglądając Przeminęło z wiatrem. Świat wielkich pieniędzy, wspaniałych przyjęć, nieustające bale, najpiękniejsze suknie i zasady, których złamanie grozi wykluczeniem z towarzystwa. No, chyba że ktoś jest tak bogaty, że żadne zasady go nie dotyczą.
Ale po kolei.
Połowa XIX wieku przyniosła wiele zmian społecznych, zarówno na kontynencie europejskim, jak i w Ameryce Północnej. Błyskawiczny rozwój przemysłu, kolei i budownictwa stały się podstawą do wielkich fortun. Uchodźcy z Europy podczas jednego pokolenia dochodzili do bajecznych fortun. Ich córki, spadkobierczynie miliardowych (na dzisiejsze dolary) majątków, szukały szczęścia w małżeństwach ze zrujnowanymi arystokratami z Europy. A tych nie brakowało. Polityka fiskalna państw europejskich, wyraźne gospodarcze pozostawanie w tyle Starego Kontynentu i błyskawiczny rozwój USA sprawiły, że pieniądze pomnażano za oceanem, ale nazwiska szukano w Europie. I tak lordowie, książęta oraz cała masa hrabiów, markizów i ich krewnych, którym taki przydomek nie przysługiwał, zjeżdżała na lato do rezydencji milionerów w Newport, aby tam na jednym z setek przyjęć poznać w celu matrymonialnym uroczą (przez swoje miliony) pannę. Panny z Newport cechowały nienaganne maniery, bajeczne pieniądze i czasami jakieś wykształcenie. Wydawane jako nastolatki za księcia z bajki (czytaj: ze zubożałej arystokratycznej familii), wnosiły do rodziny tytuł i poważanie, o jakim ich ojciec czy dziadek, często rozpoczynający we własnym skromnym sklepiku czy zakładzie mógł co najwyżej kiedyś poczytać w gazecie. Prasa, skoro już o tym mowa, także na tym korzystała. Nie tylko rubryki towarzyskie kwitły, opisując, co kto nałożył, co podano w czyim domu i jakie zakupy robiła milionerka w Europie. Z tych protoplastów celebrytów dziennikarze korzystali bez umiaru. Dochodziło nawet do tego, że opłacało się zapłacić wydawcy, aby o czymś nie pisał, bo zbędna informacja o niekontrolowanym skandaliku mogła rodzinie porządnie zaszkodzić.
Wszystko zaczęło się od kilku starych rodzin, które założyły Nowy Jork i usiłowały kontrolować, towarzysko i finansowo, co się w nim dzieje. Miasto rozrastało się jednak tak szybko, że z niecałych 50 tysięcy mieszkańców pod koniec XVIII wieku sto pięćdziesiąt lat później liczyło już trzy i pół miliona ludzi. Ale te sto pięćdziesiąt lat zadecydowało o tym, kto zdążył się wzbogacić i wejść najwyżej w hierarchii społecznej.
Opowieść o Gilded Age Kazimierza Bema to historia, od której nie można się oderwać. To nieustająca parada znakomitości, gdzie nazwiska Vanderbild, Goelet, Astor, Drexel, Yznaga i inne są synonimem luksusu i potęgi. Bez tych ludzi nic nie mogło się w mieście wydarzyć. To oni stworzyli Nowy Jork takim, jaki dzisiaj podziwiamy. Budowali pałace, zajmowali się filantropią, tworzyli majątki. Gdy zabrakło inwestycji w USA, kupowali zamki w Europie, także w Polsce. Stworzyli świat, którego istnienie zakończyła I wojna światowa.
Losy rodzin Gilded Age były inspiracją dla powieści Edith Wharton i dla twórców serialu Downton Abbey. Majątki bohaterów tych historii wyrosły z ciężkiej pracy i bezlitosnej dla innych surowości po to, by trzecie pokolenie mogło wydawać pieniądze w słusznym celu lub dla kaprysu. Często kończyło się to skandalami, awanturami, czasem romantycznymi historiami o odnalezionym po latach szczęściu. Kazimierz Bem opisuje je wszystkie precyzyjnie, nie szczędząc nam pikantnych szczegółów. To wspaniała opowieść o świecie, który stworzył Wielkiego Gatsby’ego i Wiek niewinności, idealna na każdy czas. Polecam.
Książka jest monografią historyczną. Ks. dr Kazimierz Bem ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Łódzkim (2001). Doktorat z prawa międzynarodowego...
Słownik biograficzny duchownych ewangelicko‐reformowanych. Pastorzy i diakonisy Jednoty Małopolskiej i Jednoty Warszawskiej 1815‐1939....