Kiedy za pisanie powieści biorą się osoby związane na co dzień z zupełnie inną dziedziną sztuki niż literatura, zwykle do ich publikacji biorę się ze sporym sceptycyzmem, najczęściej bowiem autorzy ci usiłują bazować na renomie zdobytej dzięki zupełnie innej działalności. Tego typu obaw wyzbyć się mogłem na szczęście po przeczytaniu powieści Altowiolista Jana Antoniego Homy. To naprawdę udany kryminał i znać to już od pierwszych stron powieści.
Bartosza Czarnoleskiego – młodego muzyka, altowiolistę poznajemy w przededniu bardzo ważnego wydarzenia – audycji (lub, mówiąc prościej: castingu) do filharmonii. Nasz bohater bardzo pragnie dobrze przygotować się do rywalizacji, by jego życie stało się w końcu ustabilizowane. Cóż, kiedy mężczyzna staje się świadkiem napadu na wspaniałego dyrygenta, maestro Damiana Rucacellego, zaś pies Bartosza, Eston, wyławia batutę, w ostatniej chwili ciśniętą do wody przez mistrza. W altowioliście budzi się wówczas żyłka detektywa – postanawia więc rozwikłać kryminalną zagadkę, której początki sięgają roku 1939. Kluczem do jej rozwiązania jest właśnie tajemnicza batuta.
Konwencja przywodzi na myśl niemal od razu powieści Zbigniewa Nienackiego o przygodach Pana Samochodzika. Homa, tworząc Altowiolistę, bawi się znakomicie. Bardzo lekko i bezpretensjonalnie snuje swą kryminalną intrygę. Napięcie buduje sprawnie – w kluczowych, dramatycznych momentach akcja mocno przyspiesza, a rytm wydarzeń zapiera dech w piersiach i nie pozwala oderwać się od lektury. Czy trzeba więc dodawać, że i czytelnik podczas lektury bawi się przednio?
Fabuła jest tu dość oryginalna, a smaku opowieści dodają anegdoty i dygresje związane z muzyką. Homa opowiada czytelnikom o strukturze i zasadach funkcjonowania orkiestry symfonicznej. Mówi o roli i manierze dyrygentów, o wszystkich napięciach związanych z pracą w orkiestrze. Cytuje sporo żartów (niektóre – nieco hermetyczne) krążących w środowisku muzycznym, ale bawi również wspaniałymi, barwnymi anegdotami. Co najważniejsze – nie są to dygresje na siłę wplatane w tekst, ale niejako naturalnie wynikające z rytmu opowieści. Nie nużą, nie przeszkadzają, a jedynie wzbogacają i ubarwiają lekturę. Nawet, jeśli – mówiąc o roli i znaczeniu instrumentu w życiu muzyka – popada w patos, z miejsca stara się go zrównoważyć, dorzucając ironiczny komentarz czy zabawną pointę swojego wywodu.
Ważne jest też to, że osoby bardziej zorientowane w muzyce nie będą co chwilę, zirytowane, odkładały książki. Altowiolistę napisał bowiem aktywny i uznany muzyk, bzdur więc tu znaleźć nie można. Nie można Homie również odmówić pewnej dozy złośliwości – potrafi bowiem momentami swoim kolegom „z branży” ostro dociąć, krytykując osobiste przywary, maniery i uciążliwe zwyczaje. Zapewne parę osób z tak zwanego środowiska odnajdzie się w tej książce, nie to jednak jest największym jej atutem.
Największym atutem „Altowiolisty” jest bowiem po prostu fakt, że to dobry, solidnie napisany, wciągający i bezpretensjonalny kryminał. Homa chce czytelników bawić, zainteresować, a miejscami – odrobinę przestraszyć. I czyni to. Po prostu – sprawnie, zgrabnie i wdzięcznie.
Bartek, nieoczekiwany sukcesor włoskiej posiadłości, z zawodu i pasji altowiolista, szczęśliwy narzeczony uroczej Antonii, dzieli swój czas między piękno...
W trakcie wakacyjnej wędrówki po górach młody nauczyciel Marcin staje się świadkiem irracjonalnych ludzkich zachowań. Nie przypuszcza, że stoi na początku...