„W święta możemy poczuć się jak dzieci.”
Pięć dni to niewiele, by zdarzyło się coś wielkiego, zwłaszcza w sytuacji, gdy są one tuż przed świętami, i niemal każdy myśli jak najlepszym zaplanowaniu tych grudniowych dni. Historia zawarta w książce „25 grudnia” udowadnia, że to bardzo dużo czasu, by mogło zmienić się wszystko. Spotkało się w tej powieści dwoje ludzi, którzy reprezentują różne podejście do świąt Bożego Narodzenia i związanej z nimi atmosfery.
Ona, Malia Taylor, nie lubi świąt, wręcz ich nie znosi. Już kilka dni przed 25 grudnia jest dla niej ponurych, trudnych do zaakceptowania, celebrowania, a wszelka radość widoczna na ulicach, w sposobie bycia mijających ją ludzi przyprawia ją o niekontrolowany napad paniki i złości. Wówczas nie ma jej dla nikogo, nawet dla rodziny. Do tej pory zawsze znajdowała powód, by nie uczestniczyć w wigilijnej kolacji i podczas świątecznych dni wśród bliskich. Najchętniej wówczas zaszywa się w swoim mieszkaniu oglądając ulubiony film „Pretty Woman” z butelką ulubionego wina. Ma też swój coroczny rytuał celebrowany na moście londyńskim, który w jakiś sposób łączy się z tym, co wydarzyło się u niej w przeszłości, ale tego dowiadujemy się znacznie później. Dramatyczne wydarzenia z dzieciństwa Mali odsłaniane są stopniowo w rozdziałach, które zabierają nas kilka lat wstecz. Wraz z kolejnymi odsłonami, coraz bardziej zmieniało się moje podejście do tej bohaterki. Z początku, bowiem jej nie lubiłam za jej opryskliwość, gwałtowne reakcje na ozdoby świąteczne, na typową ludzką radość z nadchodzących, świątecznych dni. Dopiero poznając powód jej niechęci do Bożego Narodzenia, moje odczucia wobec Mali mocno się zmieniły na plus.
Zupełnie inne nastawienie do świąt ma Cameron Rennet, który niedawno wprowadził się do tej samej kamienicy, w której mieszka Malia. On uwielbia święta, co widać w jego mieszkaniu, w którym wiszą lśniące ozdoby, światełka, bombki, stoi imponująca, pięknie przystrojona choinka, a wszystko otulają dźwięki świątecznych piosenek. To ogromnie irytuje Malię, która nie może spokojnie topić swoich smutków w alkoholu i ciszy, więc w charakterystyczny dla siebie sposób robi awanturę swemu sąsiadowi. Nie wie o tym, że jego dobry nastrój jest tylko przykrywką dla niezbyt miłych zdarzeń w jego życiu. On też ma powody, by utyskiwać na swój los, ale tego nie robi. Ma pogodną, sympatyczną i optymistyczną naturę, co sprawiło, że polubiłam go od razu. Tych dwoje nie spodziewa się, że los potrafi łączyć dwoje ludzi nie raz w bardzo pokręcony sposób. Pokazuje, że jeżeli ktoś ma się spotkać, to prędzej lub później to nastąpi. A w przypadku Mali i Canerona okazuje się, że ich drogi już kiedyś się złączyły…
Nie znam chyba nikogo, kto by nie lubił świąt Bożego Narodzenia. Ja zaliczam się do takich właśnie osób cieszących się z tego okresu, który uważam za jedno z piękniejszych chwil w całym roku. To taki bardzo jasny, emanujący magicznym klimatem punkt w grudniowym, zimnym czasie, dający nadzieję, że już za chwilę będą dłuższe dni i coraz bliżej z każdym dniem do wiosny.
„Święta to nie tylko przepych wystroju, atmosfera wirującego śniegu (…) i piosenki otaczające nas ze wszystkich stron. To kilka dni, które pozwalają nam zatrzymać się w miejscu na przekór tak nieubłagalnie pędzącemu czasowi.”
Wszystko wskazuje na to, że książka „25 grudnia” jest debiutem pani K.K. Smiths, czego w ogóle nie można wyczuć w trakcie czytania. Napisała bardzo wciągającą historię, która ma wprawdzie w tle świąteczne tło, ale ono nie jest w niej najważniejszym wątkiem. To opowieść o tym, że są wśród nas ludzie, którzy czują się samotni wśród tłumów, zamknięci w swoim bólu, cierpieniu i psychicznym dołku. Autorka zestawiła dwie różne osobowości reprezentujące zupełnie odmienne podejście do przykrych sytuacji, jakie zdarzają się każdemu z nas. Jednak dużo zależy od tego, jakiego kalibru one były, jak potrafimy sobie z nimi radzić i czy są one w stanie wpłynąć na nasze obecne życie. Zwraca też uwagę, że coraz bardziej czas świąt nabiera charakteru zdarzenia marketingowego, gdy coraz więcej ludzi zwraca uwagę na materialną stronę tego okresu, niż na jego duchowe przesłania. Nie chodzi tu o religijne znaczenie świąt, ale przede wszystkim o poczucie bliskości z osobami, które kochamy, które dają nam spokój, szczęście i bezpieczeństwo poprzez dobre relacje i wzajemne wsparcie.
Autorka ukazała to bardzo mocno, wyraźnie i dogłębnie, prowadząc nas przez kolejne epizody fundując nam ogrom emocji, które swoje apogeum osiągają w ostatnich rozdziałach. Dosadnie i wnikliwie opisała stan umysłu takiej osoby, jak Malia. Opisy są bardzo sugestywne, barwnie, pozwalające zajrzeć do duszy bohaterki, by dostrzec jej wewnętrzne dziecko, które zostało kiedyś zranione. Obserwujemy wydarzenia tylko perspektywy Mali, więc tym bardziej ta historia porusza czułe struny czytelniczego serca, zasmuca i budzi współczucie. Momentami chciałoby się przytulić kobietę, pocieszyć, dać wsparcie i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. To pokazuje, jak mocno tkwią w naszych wspomnieniach doświadczenia z dzieciństwa, o których trudno zapomnieć i z nimi pogodzić, mimo upływu wielu lat.
Książkę przeczytałam w ramach współpracy z wydawnictwem Jaguar