Żydek
Gary zadzwoniły w ciemnej kuchni. Zarwałem się na nogi.
- Kto tam?
Głos mi zadrżał. Całokształt ostatnich odczuć spowodował, że wzbierała we mnie fala strachu? Lęku? Paniki? Ktoś (coś) ewidentnie kręciło się po domu.
- No, jest tam, kurwa, kto?
Cisza. I jakby przytłumione sapanie.
W drzwiach swojego pokoju stanął syn. Pomieszczenia mamy w amfiladzie, więc patrzył to na mnie, to w otwarte drzwi kuchni. Dziwny to był wzrok.
- Tata, z kim ty ostatnio gadasz?
Istotnie, dziś parę razy nakrył mnie na mówieniu do czaszki. Nie wiem, skąd wypływała moja chęć monologu z nią. Coś jest nie halo z głową?
Czekając na sen, czujnie wyostrzyłem zmysły. Cały czas dochodziły mnie jakieś stuki, mruknięcia, szuranie, pobrzękiwania. Byłem już pewien niewidzialnego lokatora. Pytanie brzmiało: co, lub kto to jest? A może faktycznie coś się dzieje z moją psychiką? Jakaś paranoja? Neuroza? Psychoza? Spojrzenia Jankesa, kiedy mi się przyglądał, wskazywało na to. On nic nie słyszał ani nie widział.
Powiesz, kim jesteś? Co tu robisz? Dlaczego przyszedłeś do mnie? Mam zacząć wierzyć w duchy, czy iść do lekarza?
- Cześć, duchu. Może byś wyjaśnił...
- Cześć. Jutro pogadamy...
Nawet się nie podniosłem. Przyjąłem tę odpowiedź spokojnie i zasnąłem.
*
Już na klatce wyczułem jakieś intensywne zapachy. Co te Cygany znowu gotują? Mam ich za sąsiadów. Jakiś idiota w latach sześćdziesiątych wymyślił, że ich ucywilizuje i zmusi do porzucenia koczowniczego trybu życia. Wyszła katastrofa. W zasadzie kompletnie nie rozumiem ich mentalności i sposobu funkcjonowania. Potrafią być bardzo uczynni, ale jak zabrakło im drewna do pieca, to rozebrali poręcz. Pierdolnąłem w stanie wskazującym na spożycie, aż na półpiętro, gdy próbowałem przytrzymać się barierki. Komplet wypoczynkowy kupili najdroższy, z białej skóry, ale stoi w folii, a oni śpią obok; - na podłodze. Ot, taki dziwny naród.
No to, co oni teraz znowu gotują za truciznę? Waliło czosnkiem, cebulą i jakimiś przyprawami. Po otwarciu drzwi, aż buchnęło w nos.
Ktoś stał przy kuchence, energicznie mieszając łychą w garze. Kuchnia była zaparowana i pełna opisanych wcześniej zapachów.
Stałem jak wmurowany.
Facet ubrany był dziwnie. Jakoś tak niedzisiejszo. Szerokie, bufiaste spodnie, biała koszula z rosyjską stójką i dziwna, rozcięta po bokach, kamizelka. Na stopach rozklapane, filcowe kapcie. Poświstywał niewyraźnie „miasteczko Bełz”.
Odwrócił się, a ja o mało nie zemdlałem. Na masywnym, jakoś tak niewyraźnie zarysowanym tułowiu, osadzona była czaszka! Ta moja. Ale miała już częściowo skórę i mięśnie wokół ust i na czole. Po bokach wiły się długie pejsy, a na głowie plackami zalegały owłosione kawałki. Ohyda! Skąd się to wzięło u mnie w domu?
Uśmiechnęła się niesamowicie, rozciągając mięśnie twarzoczaszki, doskonale widoczne w miejscach gdzie nie było skóry.
- Witaj w domu. Właśnie robię potrawkę z gęsich pipek. Trzeba się napracować, żeby dobrze wyszło. Wiesz, trzeba najpierw kilka razy sparzyć wrzątkiem...
- Kurwa mać! – Oddychałem głęboko, opierając się o futrynę.
- ... a potem trzeba podsmażyć cebulę z czosnkiem i wszystko razem...
- Zamknij się!!!
Zamilkł i spojrzał na mnie pustymi oczodołami. Jezu, jakie to dreszczowate uczucie. Wzrok pustych oczodołów.