1+1=4
No nareszcie kolejna część.... :) -Czego chciał? – zapytała Pii. -Zapytać o wyjazd z Jul do Francji i pytał o jej urodziny – odparłam robiąc porządek w dokumentach, właściwie to nie wiedziałam po co ten porządek robię. -Zostaw te papiery w spokoju – powiedziała Pii, która wiedzała o co chodzi. – Chodź idziemy na spacer. -Ale mamy projekty do zrobienia – odparłam. -Mogą poczekać – nalegała i niestety musiałam się zgodzić. -Nie rozumiem go – powiedziałam, gdy przechadzałyśmy się po St. James Parku. – Nagle ojcem zachciało mu się być! -Może ma ku temu jakieś powody? – odparła Pii i upiła łyk kawy z McDonald’a. -Nie mam pojęcia. Najgorsze jest to, że ja nie wiem czy powinnam się zgodzić na ten wyjazd. Jeżeli Jul spotka się z ojcem, to na pewno poruszą ten temat, gdy przyjedzie do domu, będzie za mną chodzić, żebym się tylko zgodziła. -Wiesz powiem teraz coś, co tobie może się wydać, że staje przeciw tobie – zaczęła, a ja zrobiłam minę uważnego słuchacza. – Ale może to dobry pomysł ten wyjazd. Nie uważasz? -Co masz na myśli? – zapytałam. -No, bo skoro chcesz żeby Jul miała ojca, to powinna się z nim widywać. Ataki trzy dniowy wyjazd da im czas na wyjaśnienie sobie kilku spraw. -Ale na jest za mała na takie rozmowy... Może nie zrozumieć takiej sytuacji. -No to nie zrozumie. Przynajmniej potem nie będzie miała do ciebie i ojca pretensji, że jej wszystkiego nie wyjaśniliście. Z tego co wiem, to Jul jest inteligentną dziewczynką – powiedziała Pii i uśmiechnęła się. – I chyba wiem po kim to ma – Pii obieła mnie po przyjacielsku. -Teraz to już wiem po kim odziedziczyła te swoje gatki... -Może nie odziedziczyła, a przejęła. Spacer z Pii mi pomógł niesamowicie i mogłam się zabrać z nowymi pomysłami do pracy. -Jak tam w szkole? – zapytałam, gdy jadłam z Młodą kolację. -Super... Do naszego teatru przyszedł nowy uczeń, ma na imię Arayan – powiedziała rozentuzjowana. -O... jest w twoim wieku? – zapytałam. -Nie – powiedziała niezadowolona. – Dwa lata starszy... -Oj, no to fajnie przecież – zdziwiłam się, niestety nie myślałam już tokiem ośmiolatki. -Wcale nie – oburzyła się. – Bo widujemy się tylko na próbach i na korytarzu mówi mi czasami cześć. -No to faktycznie kapa – odparłam. – A ma jakąś poważną rolę w przedstawieniu? -Na razie zastępuje Jasona, który jest w szpitalu... -Czyli gra głównego bohatera ? – zapytałam dla pewności. -Tak. Czyli gra ze mną – ucieszyła się i wyszczerzyła zęby. -Szczęściara – klepnęłam ją w ramie. -Ale jak Jason przyjdzie to już go nie będzie grać – zasmuciła się. -Wiesz, na jednym, przedstawieniu świat się nie kończy – dodałam jej otuchy. – Może zagracie jeszcze razem... -Jasne! Mamo, sprawdzisz mi po kolacji zadanie z biologii? -Nie ma sprawy, tylko uporam się z tym bałaganem. -Ok., to ja idę do siebie. Dziękuję. -Dziękuję. Uwielbiałam wieczory z córką. Najpierw sprawdzałyśmy lekcje, potem grałyśmy w jakąś grę. Czasami włączyłyśmy sobie film i naprażyłyśmy popcornu. 2 TYGODNIE PÓŹNIEJ -Hej, a ty gdzie tak pędzisz? – zdziwiła się Pii, gdy wyszłam z pracy. -Po Jul, bo jedziemy do sklepu z materiałami, żeby uszyć jej strój na występ. Szczerze powiedziawszy nie wiem jak sobie z tym poradzę. -Jak chcesz to mogę wam pomóc... -Przecież nie będziemy ci czasu zajmować – powiedziałam. -No coś ty... Jack wyjechał w delegację, a ja siedzę sama w domu jak cień i nie mam co z sobą zrobić – odparła spokojnie i władowała mi się do samochodu. -Jesteś kochana... Cieszę się, że mam taką przyjaciółkę – powiedziałam i ruszyłam do szkoły. -Ej Młoda – zagadnęła Pii. – Kim był ten młody i przystojny Hindus? -To Arayan – odpowiedziała rumieniąc się. – Kolega. -Aha. A od kiedy to się rumienisz, kiedy mówisz o kolegach? R