Żydek
...Ewa była śliczną dziewczyną. Ojciec na kontrakcie w Libii. Przyjemność posiadania zielonych w ilościach znacznych zaczęła ją psuć. Pomiędzy egzaminami maturalnymi z polskiego i matmy spotkaliśmy się u niej. Miała być wspólna nauka, ale obydwoje wiedzieliśmy, czego chcemy. No i zalęgnął się Jankes. Po roku dolary zrobiły jeszcze większe spustoszenie. Chciała się bawić, używać życia, a tu pokój u rodziców i pieluchy. Kiedy zastałem ją w łóżku z moim kolegą, bez słowa spakowała się i wyszła. Zostałem sam z Jankiem.
„ ... Poznałem ją przypadkiem. Róża pracowała w księgowości, a ja byłem pomocnikiem majstra na odlewni. Wspólny piknik zakładowy i jej perlisty śmiech, kiedy opowiadałem jakieś zabawne historyjki. A potem spotkanie w kawiarni Zielińskich na rynku. Razem z Rachel. To dziwne, ale od razu przypadły sobie do gustu. Lepiej potem dogadywały się między sobą niż ja z córką. Było nam wtedy tak dobrze...”
... Poznałem ją przypadkiem. Miała do wyboru kilka stażów po studiach. Wybrała naszą firmę. Andrzej z działu marketingu, zorganizował u siebie imprezę urodzinową. Zaprosił też Jolę. Zaiskrzyło od pierwszej wymiany zdań. Niby omijaliśmy się, ale tak, żeby zawsze przypadkiem znaleźć się na swojej drodze. Po trzech miesiącach mieszkała już z nami. Świetnie dogadywała się z Jankesem. Lepiej niż on ze mną. W końcu różnica wieku między nimi wynosiła tylko dziesięć lat. Kumpli czasami większy dystans dzieli. Dostała zaproszenie od koleżanki do pracy w hotelu na egzotycznej wyspie, Teneryfie. Po roku przysłała list o swoim ślubie. Napisała: z tobą to jak puścić poręcz w czasie szybkiego schodzenia. Nie mogę tak żyć. Było nam kiedyś tak dobrze...
„ ... Przyszli jak do siebie. Wysoki esesman spojrzał z pogardą na mnie, Różę i tulącą się do niej Rachel.
- Pół godziny, spakować – powiedział łamaną polszczyzną – wy jechać arbait.
Wiedziałem co to za roboty. W najlepszym razie funkcja opału w piecu, Auschwitz. A najpewniej rozwalą. Za mało nas na transport. Spojrzałem na moje kobiety i coś wielkiego zatkało mi gardło. Rósł bezbrzeżny, dojmujący smutek rwący wnętrzności, szarpiący kłami serce. Chciałem paść na kolana i wyć do Jahwe o miłosierdzie. Ale pewnie miliony moich rodaków już to robiło, a On ich nie wysłuchał. Trzeba opuścić dom, w którym się wychowałem i przeżyłem najpiękniejsze lata. Wszystko trzeba zostawić za sobą...”
... Przyszedł jak do siebie. Mój dobry kolega, który tak świetnie zaopiekował się moją żoną.
- Nie mamy gdzie mieszkać – oznajmił.
Patrzyłem na niego z nienawiścią.
- Chuj mnie to obchodzi.
- Nie do końca – uśmiechnął się złośliwie – Ewa wystąpiła do sądu o opiekę nad Jankiem. Wiesz, że każdy sąd przyzna dziecko matce. Powie, że zmądrzała i chce syna. Nic nie zrobisz. Chyba że...
Oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy. Trzeba szybko decydować.