Wszytko co tracę
Pierwsze lata spędziliśmy miło, czasem nawet cudownie. Uległem ułudzie, że to coś więcej. Jednak tuż po osiągnięciu celu prokreacyjnego, zaskakująco gwałtownie zgasło w Elenie wszystko, co z tym związane: bliskość, czułość, jakikolwiek dotyk.
Nosiłem w sobie gęstniejący żal. Z czasem zacząłem sądzić, że nasze wspólne życie ograniczy się wyłącznie do realizacji tych punktów umowy, które jeszcze należało wypełnić. Dni które nadchodziły ziszczały moje przypuszczenia.
…
Kolejnego poranka w Instytucie Ann przywitała mnie bardzo służbowo. Rzuciła niecierpliwie znad biurka, nie podnosząc nawet wzroku:
- Lecimy do Kairu.
- Cześć – odpowiedziałem miło, z lekkim zaskoczeniem w głosie, którego zupełnie nie potrafiłem ukryć. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym to robić. - O której?
- Za kilka minut.
- Szkoda, że nie wiedziałem wczoraj.
Uniosła głowę i przewierciła mnie wzrokiem:
- Wczoraj ja również nie wiedziałam.
O nic już więcej nie pytałem.
Lot mijał bez jednego słowa. O ile w czasie spotkań z członkami Kolegium rozmawialiśmy snując towarzyskie ciągi zdań, o tyle w sytuacjach sam na sam - milczała. Chciałem, by zaczęła ze mną rozmawiać, ale nie miałem pojęcia, jak znaleźć klucz do jej odblokowania. Nieskrępowanie mówiła jedynie na tematy służbowe. Może dlatego, że na tym się znała, zaś kompletnie nie pojmowała, co dzieje się w jej sercu. I może to był prawdziwy powód milczenia. Czasem odnosiłem dziwne wrażenie, jakby każdy krok do przodu oznaczał dwa kroki w tył.
- Dlaczego Kair? – wydusiłem w końcu.
- Od tej pory jest niczyj. Opustoszał dwa tygodnie temu z powodu suszy. Będziemy zupełnie bezkarni – mówiąc to, patrzyła mi głęboko w oczy.
Z jakiegoś powodu odnalazłem w ostatnim zdaniu nutkę erotyzmu. Zwłaszcza w słowach „będziemy bezkarni”. Podświadomość łączyła je w tajemniczy sposób z wcześniejszym „jestem niegrzeczna”. Po zakończeniu wznoszenia rozpiąłem pasy i zabrałem się za pracę. Zacząłem od tętna. Lekko przyspieszyło. Później zmierzyłem cukier, obejrzałem spojówki i źrenice. Były lekko rozszerzone. To nie musiało niczego znaczyć, przyczyn mogło być wiele.
- A powód merytoryczny? – rzekłem, aby przerwać coraz bardziej krępującą ciszę.
- Komnata Zapisków pod Sfinksem.
- Cóż to takiego?
- W mitologiach różnych kultur występują opowieści o wielkich zbiorach wiedzy. Jest całe mnóstwo takich przypadków: indyjskie Biblioteki liści palmowych z zapisanymi na nich losami ludzi, inkaskie podziemne tunele z salami metalowych ksiąg, czy właśnie egipska Komnata Zapisków. Według podań jest tam klucz do zrozumienia naszej cywilizacji i prawdziwa historia ludzkości, nie pomijająca Atlantydy – wyrzuciła tonem oczywistości, a widząc moją niepewną mię dodała: - W najlepszym razie dowiemy się, co nas czeka. W najgorszym – rozwiejemy ostatnie wątpliwości. I wyjaśnimy prawdziwość tych podań.
- Przecież to zupełnie nienaukowe podejście – pokręciłem głową.
- Nauka dawno już nas zawiodła – odparła chłodno. – Może nie pozostało nic innego.
- Zbłądziliśmy – przytaknąłem i dodałem: - Przynajmniej jako gatunek. Ale nie jestem przekonany, czy jako pokolenie – zakończyłem i wyjąłem medo- sondę. - A teraz wyciągnij rękę. Muszę sprawdzić poziom elektrolitów.