Wszytko co tracę
„Jesteśmy surowcem, z którego sny się wyrabia, a życie to chwila jawy między dwoma snami.”.
Nie podała autora. Być może nie miało to większego znaczenia, a może po prostu był tak oczywisty, że należało go znać.
Pewnego dnia w trakcie diagnostyki rozmowa po raz pierwszy zeszła na tematy osobiste. Podciągnęła rękaw, abym mógł znaleźć żyłę. Zamknęła oczy.
Nie do końca wyczuwałem, co w ogólne mogło dla niej znaczyć życie osobiste. Z pewnością rozumiała je inaczej niż wszyscy, choćby ze względu na wolniej uciekający czas. Jakoś trapiło mnie to wszystko, więc zapytałem:
- Dlaczego jesteś sama?
Spojrzała na mnie na wskroś przeszywającym wzrokiem, niczym u zwierzęcia czekającego na atak.
- Życie ze mną byłoby bardzo trudne – odparła.
Cóż to mogło znaczyć? Nie wiedziałem. Rzuciłem więc bez namysłu:
- To jak sobie radzisz z… - ugryzłem się w język.
Na twarz Ann wypłynął szelmowski uśmieszek, gdy mówiła bez śladu skrępowania:
- Ale ja jestem niegrzeczna!
Kolejna niejednoznaczność, pomyślałem. Albo nie miała nic do powiedzenia, albo chciała coś ukryć. A może chciała ukryć to, że nie ma nic do powiedzenia.
Wracając do gabinetu przypominałem sobie, czym dla ludzi była Ann i pozostałe Nieśmiertelne: od dawna wszyscy wierzyliśmy, że dzięki mądrości pomogą przywrócić dostatek zniszczony przez pazerność i bark umiaru naszych przodków. Czyli winnej wszystkiemu generacji, do której i one w pewnym sensie należały.
Nieśmiertelne urodziły się właśnie w tamtych barwnych czasach. W drugiej dekadzie XXI wieku Chińczycy przeprowadzili nielegalny eksperyment na ludzkim genomie, łącząc go z fragmentami DNA rekina polarnego. Najstarszy zbadany osobnik liczył blisko czterysta lat, stąd uchodziło za pewnik, że istota biologiczna może tyle sprawnie funkcjonować. Dzieci powstałe w wyniku tych działań miały żyć dwieście lat, posiadając inteligencję sięgającą 190 IQ. Minęło już osiemdziesiąt, a one wyglądały najwyżej na trzydzieści pięć. Dlatego mieliśmy pewność, że eksperyment się powiódł.
…
Gdy czasem wychodziliśmy na zewnątrz Instytutu, lecąc potem nad tą otchłanią pełną zwietrzałych ruin, najbardziej przygnębiały mnie gigantyczne stare mosty. Ich konstrukcje z rzężeniem skorodowanego metalu wspominały miliardy litrów płynącej kiedyś wody. Wykonywaliśmy loty w jakąś z okolic planety, która z zagadkowych powodów ją interesowała. Czasem był to ocean, innym razem wulkan lub najgorętsza pustynia Australii. Z powodu niemal sześćdziesięciostopniowych upałów, które tam nastały, kilkadziesiąt lat temu z kontynentu odpłynęli ostatni ludzie.
Wybierając cel studiowała dziesiątki różnych materiałów, a później kazała nad nim krążyć, aby wszystko dokładnie obejrzeć. Po lądowaniu lustrowała każdy kamień w okolicy, zbierała próbki, czasem robiła skany. Później siadała krzyżując nogi, przymykała oczy i medytowała. Zapytana niezmiennie odpowiadała, że słucha Ziemi.
W takich momentach zazwyczaj stawałem gdzieś z boku, zapatrzony w dal. Trudno tu o właściwą, logiczną reakcję. Odległy horyzont hipnotyzował, dawał nadzieję na coś jeszcze do odkrycia. Widok wyłączał mnie ze świata i jego nieustannych obowiązków. Płynące chmury wciągały jak morze, jak siedzenie na brzegu z wyciągniętymi nogami. Czas zostawał zawieszony. W gruncie rzeczy, chyba robiliśmy coś bardzo podobnego.
Wyprawy trwały po kilka godzin. Wracaliśmy zmęczeni, zazwyczaj uciekając przed nadciągającymi huraganami lub tornadami ognia.
Wieczorami z namaszczeniem studiowała stare papierowe opracowania, które na jej prośbę wyszukiwałem w ocalałych księgozbiorach. W wolnych chwilach poznawała zachowaną dokumentację o sobie samej, w skupieniu przeglądając zdjęcia i nagrania. Powiedziała kiedyś, że ich zdobycie zajęło wiele lat. Nigdy nie zapytała mnie o jakąkolwiek osobistą sprawę, uczucia lub fakt z mojego życia.