Spotkać Cię
To ten dzień. To już sobota. Po wielu dniach samotności, po wielu chwilach zawahania, po ciężkich nocach nieprzespanych, w końcu nadeszła ta chwila. Marzyłam o niej, myślałam bez przerwy. Wyobrażałam sobie jak będzie wyglądało to spotkanie. Układałam sobie wszystko w głowie, co powiem na początek a co zaraz później. Próbowałam przewidzieć co mógłby mi odpowiedzieć. Ciężko tak się wszystkiego domyśleć. Na całe szczęście już nie muszę. Za chwilę wszystko przyjdzie samo, a dokładniej on.
Ubrałam na siebie płaszcz, buty, uczesałam jeszcze włosy przed wyjściem i poszłam. Najpierw na autobus bo do stacji PKP nie mam za blisko. Czekałam na przystanku zmarznięta, aż nadjechał autobus. Wsiadłam do niego roztrzęsiona, nie wiem czy to dlatego ze było zimno czy po prostu ze zdenerwowania. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne jest to drugie. Odbiłam bilet, usiadłam na swoim miejscu i pojechałam. Autobus spod mojego domu na PKP jedzie zaledwie osiem minut. Dla mnie ten czas wydawał się nieco dłuższy. Dokładniej czułam się jakby stanął czas. Co pięć sekund patrzyłam na zegarek nie mogąc się doczekać spotkania. Na reszcie dojechałam. Wysiadłam z autobusu i poszłam w stronę stacji. Weszłam na peron, na którym miał wysiąść, gdy pociąg właśnie nadjeżdżał. Oparłam się o poręcz przy schodach i czekałam. Serce biło mi jak oszalałe, ręce drżały okropnie. Coraz gorzej mi się oddychało, w pewnej chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nagle poczułam znany mi już wcześniej zapach. Tak, to był zapach jego perfum, który rozpoznałam bez trudu.On podszedł do mnie, pocałował w usta i przytulił tak mocno, że zapomniałam o całym strachu. Ręce nagle przestały się trząść, ale serce biło coraz mocniej. Cóż na to poradzę, że on tak na mnie działa. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, jemu z resztą też. Byliśmy szczęśliwi jak nikt inny na całym świecie. Złapał mnie za rękę i poszliśmy. Nie chciał jechać autobusem, powiedział ze chciałby się przejść. Szliśmy tak przez całe miasto, uradowani, uśmiechnięci. Rozpierała mnie duma, że mam przy sobie najważniejsza osobę w moim życiu. Do samego domu szłam z wysoko podniesionym czołem. Kiedy doszliśmy, miałam go już tylko dla siebie. Lubiłam nasze rozmowy, wygłupy a nawet milczenie. Z nikim innym nie milczało mi się tak dobrze jak z nim. Najwidoczniej rozumieliśmy się bez słów. Lubiłam tą jego mała skromną nieśmiałość wobec mnie. Jak mnie przytulał mocno ale z umiarem., jak całował namiętnie ale z wyczuciem. Zawsze robił wszystko idealnie. Nie można mu było nic zarzucić, po prostu chodzący ideał. Mieszkał sto kilometrów ode mnie, więc nie mogliśmy się widzieć tak często jak byśmy chcieli. Zawsze stęsknieni za sobą spędzaliśmy każda sekundę razem. Szkoda tylko, że przy nim tak szybko płynął czas. Mogłabym spędzić z nim resztę życia nie mówiąc ani razu, że jestem znudzona. Zawsze miał dużo pomysłów, często mówił, że to są tak zwane kolorowe kredki w głowie. Zakochałam się w tym wariacie w pierwszej sekundzie naszej znajomości.
Po całym dniu razem nadszedł czas powrotu. Nigdy nie lubiłam tego momentu, tym bardziej, że nie wiedziałam kiedy znów go zobaczę. W takich chwilach już nie byłam uśmiechnięta, wręcz odwrotnie. Zawsze mi powtarzał żebym nie była smutna, przecież się nie żegnamy, a poza tym uwielbiał patrzeć na mój uśmiech. Nie mogłam mu odmówić, przecież ten uśmiech był tylko dzięki niemu. Wiec uśmiechnęłam się od ucha do ucha, gorąco pocałowałam, mocno przytuliłam i wszedł do pociągu. Nie mogłam sobie odebrać przyjemności żeby mu jeszcze pomachać i wysłać całusa. Pociąg odjechał a razem z nim mój uśmiech.