"Veronica" [tytuł roboczy] PROLOG
Przeciągnął się.
- Dobrze się spało? – usłyszał gdzieś obok ten sam, irytujący głos. Odwrócił się i spojrzał wprost w jej ciemne oczy. Stała oparta o jedną z szafek i bawiła się, obracając w palcach długopis – Nauczyłam się w nocy – rzuciła, gdy zauważyła, jak patrzył się na jej rękę.
- Ale…
- Ale to nie był sen – przerwała mu, wiedząc, co będzie chciał powiedzieć – I czy ci się to podoba, czy nie, jestem tu.
- A jest nadzieja, że kiedyś znikniesz?
- Jak się dowiem, co się stało – Bryan w ostatniej chwili złapał długopis, który dziewczyna rzuciła prosto w niego – Wtedy może się wyniosę.
- MOŻE?! – zawołał, ale nie odpowiedziała. Na jego oczach rozmyła się w powietrzu. Tak po prostu…. Nie pozostawiając za sobą najmniejszego śladu – No to mam swoją prywatną schizę…
Gdy na powrót się zmaterializowała parsknęła gromkim śmiechem. Rozbrajał ją widok takiego cwaniaka, jakim niewątpliwe był, kompletnie zdezorientowanego. Wyglądał wtedy jak małe dziecko, które nie rozumie, co dzieje się dookoła niego.
Wolno przespacerowała się przez pokój. Był inny. Nie taki obraz miała w głowie. Znikło drewniane łóżko, mahoniowe biurko i szafki ze szklanymi drzwiami. Zamiast tego wszędzie był metal, szkoło i czerwona oraz czarna skóra. Nie chodziło o to, że jej się to nie podobało – było zupełnie inne, niż wszyscy sobie wyobrażali. Inne niż to, co pamiętała.
- Właśnie! – szepnęła. Coś jednak świtało w jej umyśle. Powracały jakieś wspomnienia. Jakieś sceny z bliżej nieznanego jej życia.
Przed oczami stanął jej niski blondyn, który co chwila rzucał jakieś proste i rozbrajające teksty. Potem grupkę nastolatków niemal śliniących się na widok nowiutkiego, srebrnego Mercedessa stojącego na jednym z podziemnych parkingów. Uśmiechnęła się. Jak oni wszyscy śmiesznie wyglądali próbując zaglądnąć do środka przez przyciemniane szyby. Nagle tłumek dzieciaków rozbiegł się we wszystkie cztery strony świata. Jeden z chłopaków oparł się o samochód i włączył alarm. Roześmiała się znów widząc, jak chowają się przed właścicielem auta.
Potrzasnęła głową i po chwili znów była w swoim pokoju.
- Jego pokoju – rzuciła rozbawiona. Temu chłopakowi można było zarzucić wiele – był arogancki, cwany i zbyt pewny siebie – ale jedna cecha była niepodważalna… Był cholernie przystojny! Wysoki, dobrze zbudowany. Tiszerki opinały każdy jego mięsień. Włosy miał jasne. Blond lśnił w słońcu. Jasnozielone oczy odcinały się na tym tle. No cóż… Ale wygląd to jedno, charakter drugie… No a z tym…
- Nie będę komentować – głośno skomentowała własne myśli.
Miała teraz tylko jeden cel. Skoro była duchem, ktoś musiał ją zabić. A skoro ktoś ją zabił, musiała się dowiedzieć, kto to zrobił. A Bryan? On nie miał wyjścia. Czy mu się to podoba, czy nie musiał jej pomóc.
- Cześć głupki – jak zwykle niewiadomo skąd przy ich stoliku pojawił się Jackson.
- Inteligent się odezwał – Mike przewrócił oczami. Nigdy nie przepadał za Jacksonem. Tolerował go, bo ten zawsze kręcił się przy Bryanie. A ten… On z kolei przyjaźnił się z Jacksonem tylko dla własnego interesu.
- Napijecie się czegoś?
- Taaa… - rzucił od niechcenia Bryan – Przynieś coś. Cokolwiek – wyprzedził jego kolejne pytania.
Ku zadowoleniu ogółu Jackson zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił.