"Veronica" [tytuł roboczy] PROLOG
- Jeszcze raz tu przylezie, a coś mu powiem…
- Przyjdzie tu jeszcze nie raz, a ty i tak niczego nie zrobisz – Bryan podniósł wzrok znad kufla piwa – Jak zawsze zresztą. Jackson zawsze za nami łazi, a ty za każdym razem mówisz, że następnym razem go spławisz. Za dużo byś stracił.
Blondyn spojrzał na przyjaciela z zainteresowaniem.
- No weź przestań...! Kumplujesz się z nim tylko dlatego, że jego ojciec ma warsztat samochodowy i cały serwis masz za free. No, w najgorszym przypadku za pół ceny. Ty, a powiedz mi coś… Dlaczego się właściwie kumplujesz ze mną, co? Nie mam kasy, ani żadnych układów…
- Daruj sobie…
- No no no, widzę, że to mnie tylko moja opinia… - Bryan usłyszał gdzieś za sobą damski głos. Doskonale go znał – Musimy pogadać.
Nie chciał się odwracać. Chciał ją zignorować, ale wiedział, że nie ma szans. To nie był ten typ. Nie dałaby się tak łatwo spławić.
- Nie będę z tobą gadać – warknął.
- Ej no co?! – Mike oburzył się słysząc jego słowa – Może nie mam racji?
- Daj spokój… - Bryan zorientował się, że palnął gafę. Przyjaciel nie miewał wizji nawiedzonej małolaty…
- Mało ci wczorajszej blondynki? – Bryan uśmiechnął się na samą myśl o niej. Mike nie podzielał jego radości. Od zawsze miał zupełnie inny stosunek do kobiet. Podryw – tak. wypad na randkę – tak. Szybki numerek i Daj-Mi-Spokój – nigdy.
- Nie napalaj się tak, jak Arab na kurs pilotażu… - znów ona! Co ona sobie w ogóle myślała uczepiając się akurat jego?! Mało było facetów w mieście? – Dziś wieczorem nie będzie randki z blond pindzią!
- Dlaczego? – zapytał zbulwersowany.
- Człowieku, opanuj się w końcu – odpowiedział mu Mike – Co noc inna laska. Musisz wystopować trochę. Masz dwadzieścia lat. Zaraz zaczniesz rzucać się na wszystko, co się rusza…
- Jak już coś, oszczędź go. Jest nawet fajny – dziewczyna zmaterializowała się tuż za Mike’m – Musisz mi pomóc dowiedzieć się, kim jestem. I kto mnie zabił. No i skoro już musiałam trafić do piekła na ziemi dlaczego akurat musisz to być ty…
Uśmiechnęła się szyderczo. Nie podobało mu się to. Z zasady dziewczyny go uwielbiały. A te, które tego nie robiły bały się otwarcie go krytykować. A ona… Ona tak po prostu mówiła, co myślała! A nie myślała o nim dobrze…
- A jeśli nie chcę? Nic nie muszę!
- To się lepiej zastanów, czego chcesz – rzucił Mike i gdy zobaczył zbliżającego się w ich stronę Jacksona wstał i wyszedł.
- Ależ owszem… Nie wątpię… Niczego nie musisz… Ale sam będziesz tego chciał…
Kolejny raz roześmiała się diabelsko i zniknęła.
- No witam znów! – zamiast niej przed Bryanem pojawił się Jackson – Tęskniłeś?
Bryan położył ręce na blacie marmurowego stolika i schował między nimi głowę. Nie da się podejść ten gówniarze. Nie ma szans. A Jackson? To zło konieczne tego świata…
- Witaj znów, kotku – nagle poczuł, jak ktoś obejmuje go od tyłu. Zanim zdążył zareagować blondynka, która dzień wcześniej umazała mu koszulkę krwistoczerwoną szminką, uwiesiła mu się na szyi – Jak miło cie znów tu zobaczyć…
- Heeej… - odpowiedział rozbawiony i nieco zdezorientowany. Nie pamiętał jej imienia. Kate? Claudia? Chyba coś podobnego… Pierwszy raz odkąd pamiętał wybrał się do klubu bez Mike’a. Zakładał nudny, bezowocny wieczór – A jednak… - szepnął.
- Tęskniłam – powiedziała wkładając mu rękę pod koszulkę.