"Veronica" [tytuł roboczy] PROLOG
Tęsknienie – to nie był dobry objaw. To musiało znaczyć, że ma co do niego długoterminowe plany, a u Bryana nie było o takich mowy. Kobiety – TAK, związki – NIE!
- Dziś nadrobimy wczorajsze zaległości – blondynka dosłownie wpiła mu się w usta. Jej palce błądziły po jego skórze doprowadzając do tego, że zapominał, czego właściwie od niego chciała. Wiedziała co i jak robić. Zmrużył oczy, a gdy je otworzył odskoczył do niej jak poparzony.
- Co?! Jak?! – tuż przed nim stała dziewczyna z jego domu. To ona go całowała?! Jakim cudem?!
- Co się stało…? – przetarł oczy, a gdy otworzył je po raz kolejny zobaczył blondynkę. Brunetka stała tuż za nią roześmiana jakby właśnie zrobiła największy kawał życia. I owszem, udało jej się. Bryan spoglądał nerwowo to na nią, to na blondynkę.
- No to mi się udało… - wyszczerzyła się ciągle rozbawiona – W sumie nie sądziłam, że mi się uda… A jednak…!
- Daj mi spokój! – warknął.
- Jesteś nienormalny – rzuciła blondynka, ogarnęła się i wyszła.
- Do domu! – warknął na nieznajomą. Ludzie dookoła spojrzeli na niego z zaciekawieniem, ale nie zwracał na to uwagi – I to już!
- O, witam kochanie... Już w domku? Podać kolację? A może coś do picia? – rzuciła na widok wkurzonego Bryana, który wpadł do pokoju jak burza trzaskając przy tym mocno drzwiami – Co taki zdenerwowany? Kolega się obraził? A może dziewczyna uciekła?
- Zamknij się! – warknął – Czego ode mnie chcesz?
- Sama nie wierzę w to, co mówię, ale pomocy – przeciągnęła się Ne jego wielkim łóżku – Sama sobie nie dam rady. Trochę mnie nie widać…
- Jakiej ty chcesz pomocy? Mam pytać każdego w mieście, czy cię nie zna? To LA! Zajmie mi to rok! A fotki też ci nie zrobię. No, chyba, że spróbujesz pokazywać się innym tak jak mnie dzisiaj!
- Może się nie udać… Tylko ty nie widzisz – rzuciła beztrosko, ale po chwili uspokoiła się – No sorry… Głupi żart.
Poczuła, że zaraz się rozpłacze. O ile tylko duchy mogły to robić. Ktoś ja zabił. A ona nawet nie wiedziała, kto i dlaczego… Co takie złego zrobiła? Albo co widziała?
- Nicolas – usłyszała nad sobą głos Bryana. Podniosła głowię i spojrzała na niego – Ten młody, nawiedzony wariat. Nabija się z niego pół miasta. Podobno gada z duchami czy coś…
- Ale ty w to nie wierzysz, prawda?
- A ty byś uwierzyła? – pokręciła przecząco głową – No właśnie... Chodź. Muszę się ciebie stąd jak najszybciej pozbyć.
- Nie no… Dobrze, że jesteś taki dobroduszny i współczujący… Jak by inaczej świat sobie dał bez ciebie radę?
- Idziesz? – rzucił, przytrzymując drzwi.
- A mam inne wyjście?
- To chyba tu – zaparkowali pod jakąś obskurną, szarą kamienicą.
- Gdyby nie to, że w zasadzie jestem już martwa pewnie bałaby się tu wejść – rozejrzała się dookoła – Nie pamiętam nawet, żeby w tym mieście była taka dzielnica…
- Ty nie pamiętasz nawet swojego imienia – Bryan poczuł, że chociaż w ten sposób może się na niej jakoś mścić. Słowem.
- No patrz, na to jakoś nie wpadłam. Wielkie dzięki za przypomnienie. Chodźmy już lepiej…
Wysiedli z auta i stanęli przed obdartymi z ciemnobrązowej farby drzwiami. Bryan otworzył je i wszedł do środka, a ona, ciągle zapominając o Tyn, że ściany nie stanowią dla niej problemu, przemknęła tuż za nim, żeby nie oberwać ciężkim, starym drewnem. Po chwili zatrzymali się przed kolejnymi.
- Nie wierzę w to, co robię – ręka Bryana zawisła tuż nad brudno złotą klamką.
- Pomóż mi, a już mnie nigdy więcej nie zobaczysz. Prosta i jedyna reguła tej gry – spojrzała na nieg – Przecież wiem, że tylko o to ci chodzi.