Malarz 15 - Zakończenie

Autor: zielona
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Morze łagodnymi falami rozbijało się o brzeg szepcząc swoją odwieczną pieśń. Błękit nieba ożywiały roztrzepane chmury i krążące mewy, wiał delikatny wiatr rozwiewający kosmyki włosów dziewczynki i poruszający nieznacznie jej bluzeczką. Stała z zamkniętymi oczyma i uśmiechem na twarzy, zwrócona w stronę morza. Kryspin czuł podmuchy wiatru ocierające się o skórę, bryzę osiadającą delikatnie na twarzy. Dziewczynka spojrzała na niego i wyciągnęła z uśmiechem dłoń, czekała chwilę, a gdy na to nie zareagował spytała.
 - Idziemy?
 - Dokąd?
 - No wiesz. Do domu.
 - Znaczy… - zawahał się. Niby czuł spokój, niby wszystko uśmiechało się i wręcz zachęcało, aby iść, ale przez pamięć jak wspomnienie snu przebiegła Dominika i Jasiek.  Świadomość, że jeszcze nie zdążył z nimi pobyć, nie zdążył nic im dać szarpnęła umysłem. – Miałbym zostawić Jaśka i Dominikę? Teraz? Chyba żartujesz. Kim ty w ogóle jesteś?
 - Nim, nią, tobą. Co za różnica? Jestem i już. –  jakby lekko rozbawiona wzruszyła ramionami  – Jak nie to nie. To chodźmy na spacer.
 - Ale wrócę do ... – zawahał się znowu. Chciał powiedzieć – domu, ale w tym momencie to nie wydawało mu się adekwatne słowo. Właściwie nie wiedział gdzie jest jego dom. Chciał wrócić do tych, których kochał.
 - Wrócisz, wrócisz. – zapewniła dziewczynka i ponownie wyciągnęła do niego rękę. Patrzyła wyczekująco, pogodnie. Wierząc w jej zapewnienie podszedł by spełnić prośbę.  W tym momencie poczuł, że wciąga go przestrzeń, w głowie wiruje.  Po chwili znaleźli się w kwitnącym sadzie. Zapach kwiatu jabłoni i wiśni, płatki wirujące nad głowami, promienie słońca na twarzy. Nabrał w piersi powietrza zachwycony obrazem. Stał chwilę poruszając niecierpliwie palcami. Jakby dostać pędzel, uchwycić to, tylko… jak? – ten ruch, energię, dziewczynka pobiegła pomiędzy drzewa i  zawołała go za sobą skinieniem ramienia. Poszedł. Przykładając palec do swych ust nakazała ciszę. Przykucnęła i on przykucnął obok niej. Pokazała coś palcem i spojrzał. Trzy małe liski skaczące po trawie i po swej wylegującej się rodzicielce, baraszkujące i przewracające się niezdarnie. Kryspin uśmiechnął się. Jego palce znów poruszyły się ocierając się o siebie. Mieć tu tylko płótno i pędzel…  Dziewczynka znów wyciągnęła do Kryspina dłoń i gdy jej podał swoją po raz kolejny poczuł jak przestrzeń go połyka, świat zawirował. Za chwilę stał na szczycie górskim. Wiatr targał włosy i ubranie, w dole szybowały orły, jeszcze niżej wiły się wstęgi zbiegających się rzek, lśniły w słońcu jeziora, wynosiły się dumnie ośnieżone szczyty sąsiednich szczytów. Lasy, polany, smugi dymu unoszące się ponad budynkami  falowały delikatnie zapierającym dech w piersiach pięknem. Kryspinowi zaczęła podobać się ta wycieczka. Miał ochotę na więcej. Teraz już chciał iść za dziewczynką wszędzie i bez wahania podał jej dłoń, gdy wyciągnęła znowu swoją. Odmęt wciągającej przestrzeni, dziwny lęk i poczucie niepokoju ogarniający głowę, kolejne miejsce. Zawalający się budynek w zrujnowanym mieście, odgłosy wystrzałów, biegający w panice ludzie. Kryspin kucnął wystraszony, usłyszał płacz. Spojrzał. Kobieta w ciemnym stroju i chuście na głowie trzymała w objęciach zakrwawione ciało dziecka. Płakała głośno, tuliła bezwładne ciało, próbowała opatrywać urwane ramię tryskające krwią, cucić małego człowieka. Kryspin spojrzał na towarzyszącą mu dziewczynkę. Po jej twarzy płynęły łzy. Podeszła do kobiety i dotknęła dziecka. Światło uniosło się ponad nimi.
 - Idź – wypowiedziała Angelika z uśmiechem – Już nic cię nie zaboli. Mama zaraz przyjdzie.
Kryspin rozejrzał się dookoła. Strach emanował z każdego miejsca i każdej przebiegającej postaci. Płacz, krzyki rozpaczy i przerażenia dobiegały raz po raz z każdej strony, z oddali słychać było wystrzały, wybuchy. Unosił się dym. Kryspin poczuł dłoń na swej dłoni i znów zapadł się w przestrzeń. Zaraz potem znalazł się w wielkim, bogato i gustownie urządzonym biurze. Skórzane fotele i kanapy, hebanowe meble o lśniących, metalicznych wykończeniach. Za biurkiem siedział człowiek w średnim wieku i patrzył tępo na jakiś formularz. Pomiął go w ręku i sięgnął do szuflady biurka. Wydobył pistolet i położył go przed sobą. Zaczął się kołysać w przód i w tył, w jego oczach zaczęły zbierać łzy.
 - Zaraz, chwileczkę – odezwał się Kryspin, ale mężczyzna najwyraźniej go nie dostrzegał – To się dzieje naprawdę, czy to moja wyobraźnia? – zwrócił się do dziewczynki – Możemy coś teraz zrobić?
 - Żebym mogła coś zrobić on musiałby mnie dopuścić. Przyjąć moją rękę. Jak ty – dziewczynka uśmiechnęła się smutno – Popatrz – dotknęła twarzy Kryspina, po czym wzrokiem wskazała na mężczyznę. Malarz spojrzał jeszcze raz i zobaczył czarny cień unoszący się wokół ciała siedzącego przy biurku. – Ty mógłbyś coś zrobić, gdybyś tu był swoim ciałem. Mógłbyś przebić się przez jego pancerz. Swoją wolną wolą możesz przeciwstawić się jego wolnej woli. Dopóki żyjesz. Chodź – dziewczynka znów objęła jego dłoń i  znaleźli się w obleczonym zielonością skwerze. Na chodniku ustawionych było kolejno kilka wózków inwalidzkich z siedzącymi na nich osobami. Na jednym z nich siedział znajomy Kryspina – Paweł. Patrzył tępo przed siebie, z jego oczu wypływały łzy, a on szeptał słowa. – Nienawidzę cię, nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę cię. – Wokół jego osoby unosiła się ciemna chmura  podobna do tej, którą widział przed chwilą w biurze, ale z boku raz po raz zbliżały się obłoki światła, które wydawały się być odpychane przez ciemność.
 - Co to? – spytał Kryspin niepewnie. – Te światła.
 - Ci którzy go kochają. Którzy nie dali mu się zabić. Czekają.
 - Znaczy, dzieci, żona, rodzice. Tak? Powiedz mi coś. Dlaczego…  oni musieli umrzeć?
 - A kto ci powiedział, że umarli? – dziewczynka uśmiechnęła się i spojrzała na niego spod brwi – Ale on może. – spoważniała – Smutno mi z jego powodu. Bardzo.
 - No ale przecież… No kurde. Przecież Stwórca… Nie wiem co masz z Nim wspólnego, ale podejrzewam, że coś masz. Stwórca musi wiedzieć jak kochają ludzie i że psychika tego człowieka załamie się po tylu stratach. Tak? – spojrzał w stronę dziewczynki, ale jej już nie było. Znów poczuł jak wchłania go przestrzeń, wszystko zawirowało, a potem poczuł pod sobą miękką, ciepłą pościel, pobolewanie w mięśniach i głowie, dreszcze. Otworzył oczy. Sufit sali szpitalnej, lekarz, pielęgniarka, kapiąca kroplówka, kobiecy głos.
 - Budzi się. Panie Chmielewski. Słyszy mnie pan? – poruszył ustami, próbował odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć głosu. Zamiast tego poczuł piekącą suchość w ustach. Spróbował zebrać i przełknąć ślinę. Spróbował jeszcze raz.
 - Spoko. – wypowiedział ochrypniętym głosem i znów postarał się przełknąć ślinę.
 - Kryspin wróciłeś – usłyszał znajomy głos i spojrzał. Stała nad nim Dominika. Oczy miała załzawione, usta promienne uśmiechem. Objęła jego dłoń, westchnęła ciężko, zaczęła płakać.
 - Niunia – wypowiedział zdumiony patrząc na nią zupełnie bezradnie.
 - Teraz niunia? Nie strasz mnie tak więcej. Słyszysz? Nigdy więcej, bo… - otarła noc i oczy –  Gdzie masz ten cholerny pierścionek? Nie wywiniesz mi się już.
 - Gdzieś… Nie wiem. Pomyślę. – rozejrzał się - Gdzie są moje rzeczy? Gdzie jestem?
 - W klinice w Madrycie. Trzy dni temu cię tu przywieźli. Zabraliśmy cię z Paryża, bo koszta. Wiesz.
 - Nie…  Koszta nie. Jestem ubezpieczony. Mam wykupione ubezpieczenie międzynarodowe…  Trzy dni temu? Trzy dni spałem?
 - Dwa tygodnie prawie. Nastraszyli mnie, że możesz pozostać w śpiączce. Nie rób mi tak więcej.
 - Obiecuję, że postaram się ze wszystkich sił. – uśmiechnął się spieczonymi wargami – Tylko do Ciebie też mam prośbę… - spojrzała na niego wyczekująco -  Mogę prosić coś do picia? – spytał.
 - Do picia? Pewnie. Zaraz spytam lekarza.
Kryspin napił się, westchnął głęboko. Bliskość Dominiki była tym czego pragnął teraz najbardziej na świecie.  Nie mógł sobie darować, że nieomal nie doprowadził do rozstania. Objął jej dłoń i przytulił do swojego policzka. Patrzył z taką tkliwością i rozrzewnieniem, które gdyby zobaczył z boku określiłby jako melodramatyczne i do obrzydzenia kiczowate. W duchu dziękował Bogu, że tu jest.
 - No co? – spytała przerywając zbyt długie milczenie.
 - Miałem niesamowity sen – zawiadomił.
 - No co ci się śniło? – uśmiechnęła się.
 - Mała dziewczynka… - zaczął, a Dominika od razu mu przerwała.
 - O nie. Na razie to my musimy odchować Jaśka. Na dziewczynkę sobie jeszcze poczekasz. Długo.
 - Okay – Uśmiechnął się.
Nie opowiadał o Angelice, bo przecież to musiał być tylko sen. Niesamowicie wyraźny i odczuwalny wszystkimi zmysłami, ale przecież sen. Może zesłany przez Boga… Wierzył w to.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zielona
Użytkownik - zielona

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2019-07-21 10:48:39