SKRZYDŁO ANIOŁA VII
Z szeroko otwartymi oczami i słuchem wytężonym do granic wytrzymałości, Gabriel trwał na swoim posterunku, a jego umysł raz po raz zalewały napływające i cofające się fale bólu. W końcu nad ranem zapadł w pełen rojeń półsen, ale jego oczy nadal pozostały otwarte.
A kiedy wstawał brzask, znów nawiedziła go ta sama wizja. Czarna tafla, od której odrywały się i odlatywały we wszystkich kierunkach czarne punkciki. Było ich coraz mniej i Gabriel doskonale wiedział, co się stanie, kiedy zostanie już tylko jeden. Oblany nagle zimnym potem, zamrugał gwałtownie, spodziewając się poczuć znowu pod którąś z powiek wstrętny kształt.
Nic takiego się nie stało. Czarna tafla co prawda zniknęła, ale przed jego oczami w dalszym ciągu rysował się wielki i wyraźny czarny kształt, który z wolna zaczął przypominać sylwetkę człowieka. Gabriel ponownie zamrugał oczami, ale obraz nie zniknął. Czarna sylwetka stała na tle okna. Wpadające z zewnątrz światło oślepiało leżącego na łóżku mężczyznę i nie pozwalało mu dostrzec rysów twarzy tajemniczej osoby. Kiedy Gabriel objął wzrokiem całą sylwetkę przybysza, skonstatował ze zdziwieniem, że stoi przed nim ksiądz… Przez chwilę pomyślał, że może umarł i postanowiono odprawić modły za jego duszę. Jednak targający go ból bezlitośnie przypominał mu, że jeszcze żyje.
- Masz anielskie imię, Gabrielu – odezwał się stojący przy oknie ksiądz. Obrócił przy tym nieco głowę i dzięki temu Gabriel mógł dostrzec wyraźnie rysujący się na tle rozświetlonej blaskiem szyby, garbaty nos.
- Nie zszargaj tego imienia, bo jest święte. Nie masz wyjścia, musisz być aniołem, zawsze i wszędzie.
Nagle Gabrielowi zabrakło tchu. Jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki, a usta otwarły się szeroko ze zdziwienia. A potem oczy uciekły mu w głąb głowy, a on sam zapadł w pełną wspomnień ciemność.
14.
Gabriel powoli wynurzał się z ogarniającej go ciemności. Bolała go głowa, czuł, że rośnie mu na niej potężny guz. Z wolna wracała mu zdolność widzenia i odbierania bodźców za pomocą dotyku. Czuł, że leży na plecach. Krótkie, szorstkie źdźbła trawy kłuły go w odsłoniętą szyję. Nad nim pochylało się kilka postaci. Ich twarze wyrażały troskę i niepokój, które w miarę, jak Gabriel dochodził do siebie, przemieniały się w ulgę.